wtorek, 31 marca 2009

Roma locuta – causa finita

Ta łacińska sentencja znaczy: "Rzym powiedział - sprawa skończona". Powiedzenie to istniało do III wieku naszej ery i dotyczyło decyzji ówczesnych biskupów Rzymu. Skąd mój powrót do tak dawnych przysłów?

Powodem jest dogmat o nieomylności papieża. Budzi on wiele sprzecznych uczuć zarówno u ludzi wrogich Kościołowi, jak i tych, którzy z dumą mówią o sobie: "Jestem katolikiem". Czy można bowiem bezkrytycznie przyklaskiwać papieżowi, cokolwiek i kiedykolwiek powie? Przecież papież to też tylko człowiek. Co więcej historia dowodzi, iż papieże wielokrotnie zmieniali swoje decyzje w pewnych kwestiach. Kiedyś sądzili, że ziemia jest płaska, dziś już tak nie mówią, co więcej kolejni papieże przyznają rację naukowcom. 

Tyle, że przedstawione wyżej podejście świadczy o nie znaniu treści dogmatu, a nie jego niepoprawności. Pełną treść dogmatu można znaleźć nawet w wikipedii, więc nie będę jej przytaczał. Wyraźnie jednak mówi on, iż papież jest nieomylny głosząc naukę odnoszącą się do wiary i obyczajów.

Tu znowu dylemat, bo czy papież często wypowiada się publicznie na inne tematy? Ile kazań? Ile przemów? Ile rozmów papieża z ludźmi? Krytyka dogmatu o nieomylności dotyczyła głównie Jana Pawła II, który wyszedł do ludzi i wiele z nimi rozmawiał. Przecież w tak wielu rozmowach błędy odnośnie nauczania mogły wystąpić wielokrotnie. Kiedy Sobór Watykański I ogłosił dogmat o nieomylności papieskiej, papież wypowiadał się znacznie rzadziej niż otwarty dla ludzi Jan Paweł II. Wielu teologów, przede wszystkim ks. prof. Hans Küng, poddawali w wątpliwość zachowanie nieomylności przez papieża, który codziennie wychodzi do ludzi i przemawia, czasem nawet spontanicznie.

Tu również jednak mamy do czynienia z pewnym błędem w zrozumieniu dogmatu. W końcu dogmat nie mówił, iż każde słowo wypowiedziane przez papieża jest nieomylne.  Co więcej zawiera wiele warunków, które to słowo musi spełniać. Warunku tego nie spełniają zwykłe rozmowy, a nawet homilie. Ostatnia decyzja Benedykta XVI dotycząca zniesienia ekskomunikii z biskupów Bractwa (Lefebrystów), również niespełniała warunków wypowiedzi nieomylnej. 

Według, wówczas jeszcze kardynała, Ratzingera dogmat o nieomylności jest jakby zatwierdzeniem jakiejś prawdy ostatecznej instacji. Dogmat sam w sobie zresztą uniemożliwia papieżowi powiedzenie czegokolwiek, co zaprzeczałoby Objawieniu prawdy z równoczesnym uznaniem tego zdania za nieomylne. To znaczy, że papież nie może ogłosić niczego co jest sprzeczne z Pismem Świętym.

Głośno krytykowany dogmat został wykorzystany dwa razy. Choć są też zdania, że został on wykorzystany tylko raz w 1950 roku przez ówczesnego papieża. Ogłoszony wówczas przez Piusa XII dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny już dawna był powszechnie znanym. Kościoły Wschodu znają go już od V wieku, a w samym Rzymie już od VII wieku. Dogmant ogłoszony w połowie XX wieku tylko potwierdził od dawna istniejące wśród ludu przekonanie o wniebowzięciu Maryi.

niedziela, 29 marca 2009

Zerwane obietnice

V Niedziela Wielkiego Postu link do czytań
I Czytanie: Jr 31,31-34
Psalm: Ps 51,3-4.12-15
II Czytanie: Hbr 5,7-9
Antyfona: J 12,26
Ewangelia: J 12,20-33

Ile razy już obiecywałem różnym osobą, że się poprawię? Jak często zapewniałem Boga o chęci codziennej modlitwy? Jak często obiecywałem być lepszym człowiekiem? Ile postanowień na Wielkie Post? Jak często obiecywałem pomoc rodzicom, rodzeństwu? Jak często obiecywałem innym ludziom, że będę o czymś pamiętał? Jak często, gdy się umawiałem z kimś obiecywałem nie spóźnić się?

Jak często zrywałem te obietnice?

Dziś w czytaniach widzimy zerwanie umowy trochę innego typu. Umowy między Bogiem, a Narodem Wybranym. Zerwanie obietnicy zachowania Dekalogu. Umowę tą zrywamy również my i to jak często. Nasza niewierność obietnicą spotyka się jednak z przedziwną postawą Boga. Nie zsyła on na nas potępienia, lecz obiecuje o wiele lepszą umowę. Taki ekstra pakiet. Kiedy to nie tylko dostaniemy kamienne tablice z przykazaniami, na które będziemy mogli patrzyć i je czytać, ale kiedy ich treść zapanuje w naszych sercach. Kiedy to jednak nastąpi?

czwartek, 26 marca 2009

O czyśćcu słów kilka

Skąd się wziął czyściec w chrześcijaństwie? Spróbuję w krótki sposób odpowiedzieć na to pytanie, bo zauważyłem, że budzi ono wiele wątpliwości, a ostatnio przeczytałem coś co trochę zmieniło moje podejście do kwestii czyśćca.

KK mówi, że człowiek po śmierci może trafić do piekła, do czyśćca, a potem do nieba lub odrazu do nieba. Tu pojawia się pewien zarzut wobec Kościoła, iż wymyślił sobie czyściec. Czy tak jest naprawdę?

Skoczmy do dawnych czasów, kiedy to jeszcze nie było chrześcijan. Nasi starsi bracia w wierze, czyli Żydzi, posiadali już kilka informacji o życiu po śmierci. Wiedzieli, że grzesznicy zostaną potępieni, a pozostali trafią do otchłani, w której będą czekać na Mesjasza. Według ich wierzeń Mesjasz miał przyjść wyciągnąć ich z otchłani i umieścić w raju, tym samym,  z którego wygnano Adama i Ewę. Oczywiście sprawiedliwy Żyd mógł przejść do raju pomijając otchłań, ale nie mógł on w czasie swojego życia popełnić ani jednego grzechu. Historia jednak milczy o takich przypadkach. Właściwie możemy być pewni, że wszyscy przed Chrystusem trafiali na wieczne potępienie, albo do owej otchłani. Odpowiednikiem otchłani jest nasz czyściec, czyli taka poczekalnia do nieba. Oczywiście interpretacja jest dość luźna i kiedyś pewnie będę chciał ją pogłębić, na dzień dzisiejszy jednak myślę, że wystarczy to co napisałem.

Przeczytaj również:

niedziela, 22 marca 2009

Tęsknota Narodu Wybranego

IV Niedziela Wielkiego Postu - rok B link do czytań
Pierwsze Czytanie: 2 Krn 36,14-16.19-23
Psalm: Ps 137,1-6
Drugie Czytanie: Ef 2,4-10
Aklamacja: J 3,16
Ewangelia: J 3,14-21

Dzisiejsze Słowo Boże jakoś tak zachwyciło mnie tęsknotą za swoim miejscem na ziemi. Tęsknota ta panowała wśród Żydów będących w niewoli. Może nie jest to najważniejsza myśl jutrzejszej liturgii, ale we mnie to uderzyło. Uciśniony lud, który żyje w niewoli babilońskiej marzy o swojej Jerozolimie. Myśli o miejscu, w którym jest jego świątynia, albo raczej była. 

Naród Wybrany zdaje sobie sprawę, że w jakiś sposób zgrzeszył. Nie odprawił swoich szabatów. Być może czas, abym i ja je odprawił...

wtorek, 17 marca 2009

Arcybiskup Michalik ponownie przewodniczącym KEP

Tydzień temu w mediach można było usłyszeć wiele informacji dotyczących wyboru przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski (KEP). Kandydatów początkowo było wielu, ale tylko o 5 można było mówić bez przymrużenia oka. O nich zresztą można było przeczytać na niemal każdej stronie Internetowej, co więcej przez najbliższe pięć lat nie ma nawet co zakładać, że którykolwiek z nich zostanie przewodniczącym KEP.

Wybrany został na drugą kadencje arcybiskup Józef Michalik. Od razu dało się usłyszeć dwa głosy zachwytu z wyboru i głos wręcz przeciwny. Oba głosy pochodziły od dziennikarzy lub bardziej uświadomionych wiernych. Dalej już wszystko przeszło cichym echem po pozostałych wiernych wielu w ogóle omijając.

Wybór ten niektóre środowiska wyraźnie cieszy. Zwłaszcza katolików toruńskich. Katolicy łagiewniccy zdają się być z tego powodu mniej zadowoleni. Niektórzy z nich podnieśli więc swój głos mówiąc, że to oznacza, że polski Kościół zostaje tam gdzie był do tej pory. W ich mniemaniu to źle. 

Tymczasem ciekawą odpowiedź daje Tygodnik Powszechny, który przez obecnego przewodniczącego KEP jest uznawany za szkodliwy. Jego redaktor ksiądz Adam Boniecki powiedział po prostu: "Przewodniczący został wybrany i innego przez najbliższe 5 lat nie będzie". Jednocześnie uświadamia o pozycji prawnej przewodniczącego KEP. 

Dowiadujemy się, że jego rola w zarządzaniu polskim Kościołem jest dość marginalna. Owszem przewodniczy on obradom KEP, zajmuje się ich organizacją i odpowiada za kontakty polskiego episkopatu z innymi. Nie decyduje jednak za biskupów diecezjalnych, nie jest też ich przełożonym. Pod tym względem biskupi diecezjalni są bezpośrednio pod papieżem.

Można, więc z czystym sumieniem powiedzieć, że wybór nic nie zmienił. Czy jednak można stwierdzić, że jakikolwiek inny wybór zmieniłby cokolwiek w Polskim Kościole? Przecież zmiany te zależą nie tylko od przewodniczącego, co więcej tylko w małym stopniu zależą od biskupów, a w coraz większym stopniu zależą od tzw. laikatu, czy zarówno mnie jak i innych wiernych Kościoła.

piątek, 13 marca 2009

Demolka w świątyni, demolka w sercu człowieka

III Niedziela Wielkiego Postu - rok B link do czytań
Pierwsze Czytanie: Wj 20,1-17
Psalm: Ps 19,8-11
Drugie Czytanie: 1 Kor 1,22-25
Aklamacja: J 3,16
Ewangelia: J 2,13-25

Nie musimy zbytnio pobudzać swojej wyobraźni, aby zobaczyć, co działo się w świątyni Jerozolimskiej. Przewracające się stoły, rozsypujące się monety, jeden wielki zamęt. Współcześnie można byłoby to określić słowem "demolka". Choć zdecydowanie nie określa ono tego co się stało w świątyni Jerozolimskiej w scenie przedstawionej w Ewangelii. Najważniejsze było tam niewidoczne dla oczu. Nie chodzi mi tutaj o słowa Jezusa zapowiadające Jego śmierć i zmartwychwstanie. 

Chodzi mi raczej o to, co działo się w sercu ludzi, którzy tego dnia przyszli do świątyni. Czy wszyscy akceptowali ten jarmark w Domu Pana? Czy nie budził on wątpliwości?

Chciałoby się w końcu zapytać jak to jest z naszym ciałem, świątynią Ducha? Czy nie jest takim właśnie jarmarkiem, w którym mnóstwo ludzi chce sprzedać nam swoje produkty? Jakoś z tym żyjemy. Akceptujemy to co wciskają ludzie przez telewizję, prasę i znajomych. Duch Święty w świątyni naszego ciała staje się przez to zagłuszony. Słyszymy wiele krzyków bankierów, reklamodawców, głosicieli różnych ideologii i nie wiemy co z tym zrobić.

Piszę to, bo też często taki się właśnie czuję. Przez cały czas w moim sercu i w mojej duszy odbywa się kłótnia wartości. Każda ma na celu przypodobanie mi się. Każda mówi mi: "kup mnie, będziesz lepszym człowiekiem!". Nie mogąc nic wybrać ganiam między stoiskami, pytam o cenę, o jakość towaru, o to dlaczego mam kupić akurat to. Obserwuję zakupy innych. W rezultacie tylko biegam w koło świątyni, w koło Najważniejszego i tego nie zauważam. Wręcz przeciwnie przyzwyczajam się do stanu biegania między stoiskami i zaczynam się w tym realizować, jakby to właśnie było celem mojego życia.

Przychodzi jednak Jezus i wywala to wszystko. Przerażony rozglądam się i widzę, że z mojego na siłę ułożonego świata pozostaje sterta śmieci. Czuję żal, przecież tyle trudu w to włożyłem, a tu ktoś przyszedł, powywalał wszystko. Czuję złość. Wyrzucam mu to: "Jezu, ja na to poświęciłem tyle czasu, a Ty to tak po prostu rozwaliłeś? Tyle czasu to budowałem, ustawiałem". Wręcz cisną się na usta słowa, że w takiego Boga to nie warto wierzyć. 

Tymczasem to zdarzenie jest znakiem, że coś w tym ułożeniu jest nie tak. Czegoś tu brakuje. Bóg zdaje się mówić: "Tak długo już Ci zwracałem uwagę, nie słuchałeś mnie. To teraz składaj to od początku, jeśli zwrócisz się do mnie, szybko się z tym uporamy!".

W Ewangelii zestawione jest 40 lat ludzkiej budowy do trzech dni Bożej odbudowy. W całej niedzielnej liturgii słowa jest Boża rada, jak budować. Bóg wskazuje nam Dekolog w czytaniu ze Starego Testamentu i Chrystusa w drugim czytaniu.

wtorek, 10 marca 2009

Święci za męczeństwo czy za dobre życie?

Dzisiejszy artykuł pragnę poświęcić tym świętym, którzy umarli oddając życie za innych, albo zginęli śmiercią męczeńską. Wiąże się z nimi pewien mój dylemat moralny: czy wystarczy umrzeć w dramatycznych okolicznościach z Bogiem na ustach, aby zostać świętym?

Jakiś czas temu z ciekawości sprawdzałem jakich to w Kościele Katolickim mamy świętych. Skorzystałem z dwóch listy świętych zamieszczonych w Internecie. Klikając kolejne nazwiska przekonywałem się, że o wielu z tych świętych obecnie wiadomo tylko, że umarli śmiercią męczeńską za wiarę. Byli oni nie zachwiani i nie bali się śmierci, lecz czy zostali uznani świętymi tylko za męczeńską śmierć, tylko za świadectwo płynące z cierpienia za wiarę? Dlaczego chrześcijanom pierwszych wieków chrześcijaństwa tak imponowali męczennicy? Krótko mówiąc taka była rzeczywistość tamtych czasów. Taka była potrzeba społeczna. W ten sposób chrześcijanie dodawali sobie odwagi. Patrzyli na umęczone ciała swoich braci i byli gotowi dołączyć do nich. 

To jednak coś odległego od nas, od naszych czasów pełnych pewnego rodzaju humanitaryzmu. Mimo to nadal czcimy świętych, dla których życie na tym świecie nie było ważniejsze od życia w wieczności. Mamy św. Maksymiliana Marie Kolbego, który zginął za innego więźnia. Mamy św. Joanne Berette Molla,  która w obronie życia nienarodzonego zdecydowała się na urodzenie dziecka, co przyniosło na nią śmierć. Mamy w końcu popularną dziś postać ks. Jerzego Popiełuszki, który zginął, bo odważył się mówić do ludzi, że mogą osiągnąć wolność.

Możemy zatrzymać się na ich śmierci i powiedzieć sobie: świętość to nie dla mnie, nie oddam życia za wiarę, za przekonania, za poglądy. Czy jednak św. Maksymilian to tylko jego męczeńska śmierć? Czy św. Joanna to tylko umierająca za dziecko matka? I czy w końcu ks. Jerzy to tylko zabity przez ówczesną władzę kapłan?

Ich świętość to nie tylko męczeńska śmierć! To pewnego rodzaju głębia całego życia przepełnionego wypełnianiem woli Boga. Nasz święty ze Zduńskiej Woli całe życie poświęcił głoszeniu Chrystusa korzystając z dostępnych środków: prasy i radiofonii. Pracował jako kapłan, misjonarz, publicysta, dziennikarz głosząc wszędzie Słowo Boże.

Święta Joanna znana nam jest z wielu własnych listów, a także od zakochanego w niej bezgranicznie męża. Możemy przeczytać jej listy do męża zarówno z okresu pierwszej miłości, jak i te z czasów małżeńskich. Myślę, że niejedna kobieta może odnaleźć w niej fragment siebie, swoich zmartwień i swojej miłości do tej jedynej osoby.

Mamy w końcu księdza Jerzego. Nieustępliwego kapłana, który nawoływał do solidarności i pragnął wolności dla swojego ludu. Kapłan szerzył głównie idee wolności wśród wiernych. Był wspaniałym duszpasterzem, który zdobywał serca nie tylko pięknymi przemówieniami, ale przede wszystkim swoją wiarą, którą mógł obdarzyć nie jednego katolika.

Za co zostali świętymi? Za poświęcenie życia czy raczej za dobre życie?