piątek, 31 lipca 2009

Kwakrzy - zmiany w wierze

Kwakrzy, czyli Towarzystwo Przyjaciół
W Yorku spotkali się członkowie Towarzystwa Przyjaciół, popularnie nazywani Kwakrami. Są oni odłamem protestantyzmu. Ich wyznaniem macierzystym jest purytanizm. Dość charakterystyczną cechą ich wiary jest... odrzucenie Biblii i innych świętych ksiąg. Skąd więc pochodzi ich wiara? Z iluminizmu, które jest rodzajem wewnętrznego oświecenia. Kwakrzy wierzą, że w ich sercu jest obecne nadnaturalne światło pochodzące od Boga. Sama iluminacja jest rozumiana jako wyraz działania Ducha Świętego, a jednocześnie jako bezpośrednie działanie Boga w duszy człowieka. Niektórzy kwakrzy są deistami, inni Przyjaciółmi Ewangelii. Jeśli miałbym wyszukać na siłę jakąś doktrynę powiedziałbym, że najważniejszą częścią ich wiary są dwie rzeczy: nie mają duchownych i są pacyfistami.

Jak do tej pory nie uznawali oni małżeństw homoseksualnych, ale od lat 60-tych uważali związki homoseksualne. W Yorku postanowili, że się to zmieni i umożliwili zakładanie małżeństw osobą jednej płci. Co więcej postanowili dodać do Wiary i praktyki, czyli księgi chrześcijańskiej dyscypliny celebracji dla małżeństw homoseksualnych.

Nie chcę zbytnio komentować ich decyzji, ich wyznanie ich sprawa. Cieszę się jednak, że w Kościele katolickim zmiany nie zachodzą tak szybko. Radość sprawia mi również, że źródłem mojej wiary ciągle jest Pismo Święte.

Na podstawie:
Kwakrzy

czwartek, 30 lipca 2009

Pokazać Chrystusa... inaczej

Symbol akcji młodych chrześcijan z Fundacji Realna Nadzieja
W Dziejach Apostolskich pojawiają się czasem informacje o pochwałach dla chrześcijan ze strony pogan. Pierwsi chrześcijanie dawali innym pretekst do tego, aby inni mogli chwalić Boga, którego często w ogóle nie znali. Dzisiaj jest chyba trochę inaczej. Chrześcijan dopadła pewnego rodzaju "bylejakość". Postronni obserwatorzy oczywiście to zauważają i mówią o tym głośno. Co bardziej wulgarni rzucają tylko kilka ogólnych uwag, o tym czego to wierzący złego nie robią. Mądrzejsi wskazują konkretne wady.

Ludzie Kościoła olewają to co się do nich mówi. Owszem są kwestie, w których jasne stanowisko wiernych jest konieczne. Są jednak takie, w których dialog byłby wskazany, a są i takie, do których oprócz słów przydałyby się czyny, a nawet niejedno uderzenie w pierś. Tu, aby nie być gołosłownym uderzam się w pierś wspominając o licznych literówkach popełnionych na blogu, a ciągle jeszcze nie poprawionych.

Wśród chrześcijan, którzy chcą działać zrodziła się Fundacja "Realna Nadzieja", która w bieżącym roku remontuje mieszkania czterem niepełnosprawnym, odnawia place zabaw przy przedszkolach, a także zajmuje się dziećmi, które przyjdą na prowadzone przez nich zajęcia. Na przełomie lipca i sierpnia br. taka akcja odbywa się w Sandomierzu. W poprzednim roku w podobny sposób młodzi chrześcijanie działali w Tomaszowie Mazowieckim. W taki właśnie sposób fundancja chce "pokazywać Chrystusa".

Myślę, że takie akcje są brakującym ogniwem polskiego chrześcijaństwa. Potrafimy już wspólnie się modlić, potrafimy wspólnie mówić, a nawet rozmawiać. Nie potrafimy jednak wspólnie działać dla wspólnego dobra. W każdym razie nie wszyscy.

Unionizm - ruch o charakterze chrześcijańskim

Unionizm był w czasie II Wojny Światowej czymś w rodzaju klubu inteligencji chrześcijańskiej, którego celem było opracowanie podstaw istnienia społeczeństwa po wojnie, realizuje politykę środka.Z unionizmem związany był Jan Paweł II. Przejawia się to również w części jego nauczania.



środa, 29 lipca 2009

Nowe posty będą... w najbliższym czasie.

Przepraszam, że wcześniej nie uprzedziłem, ale inne zobowiązania zajęły mi czas. Obecnie szukam realizuję jeszcze jedną z tych rzeczy i szukam informacji na nową notkę.

PS. Z wyprzedzeniem informuję, że 1 sierpnia wyjeżdżam. Jeśli zdążę przygotować większą ilość postów, to będą się one pojawiać co jakiś czas w okresie od 1 sierpnia do 14 sierpnia, jeśli nie wówczas... zapraszam do starszych postów.

środa, 22 lipca 2009

Badania medyczne finansowane przez Kościół

Kościół przestrzega przez badaniami na komórkach pochodzących z embrionów, uważając te badania za niszczące życie, a co za tym idzie za nie etyczne. Na ogół hierarchowie wspominają jeszcze, że można badać komórki macierzyste pobrane od dorosłych.

Kościół w Australii posunął się o krok dalej. Nie tylko wskazuje poprawny kierunek badań, ale również daje subwencje dla naukowców badający zastosowanie w lecznictwie komórek macierzystych.

W diecezji Sydney to już czwarta edycja subwencji dla naukowców.

Na podstawie:
Australia: Kościół wspiera badania szanujące życie

wtorek, 21 lipca 2009

Wyobraź sobie, że religii nie ma...


Jest to jeden z kolejnych bilbordów, które mają uświadomić wierzących, że się mylą. Kolejny raz ateiści próbują zniszczyć inne światopoglądy prostym hasłem, które teraz wisi na jakimś bilbordzie. Szczerze powiedziawszy nie wiem, dlaczego zwraca się na to, aż taką uwagę. Czy temat braku religii, aż tak szokuje? Czy moja wiara może się zachwiać po przeczytaniu takiego napisu? Czuje się niedoceniony. Tu pewnie pojawi się zarzut, że zamykam się w stworzonym przez siebie świecie religii... Może tak jest.

Wyobrażam sobie, że religii nie ma... znikła

Jest poniedziałek 21 lipca 2009. Dziś rano wstałem z łóżka z przekonaniem, że religii nie ma. Zniknęła tak nagle. Poranne programy telewizyjne nadają specjalne informacje. W górze pojawia się nagłówek "religii nie ma". W studiu zaproszeni goście: księża, rabini, imami i inni duchowni opowiadają o tym, że ze świata zniknęła religia. Przy czym sami już nie mogą mówić o sobie, tak jak wczoraj. Ich funkcja straciła sens. Dziś wstali w nowym dla siebie świecie. W telewizji opowiadają o tym, że ich życie zbytnio się nie zmieniło od zewnętrznej strony. O stronie duchowej ciężko mówić, gdyż wraz z odejściem religii zniknęło całe nazewnictwo. Wspomniani duchowni stali się zwykłymi ludźmi.

W codziennej prasie pojawiają się oferty sprzedaży dawnych kościołów. Za bardzo nie ma co z nimi zrobić, chyba, że są zabytkowe to przekształca się je na muzea. Gdy mają dobrą akustykę staną się miejscami koncertów organowych. Oczywiście zakładając, że ludzie postawią na kulturę. Nowsze świątynie, albo zostaną zburzone albo przerobi się je na sklepy i magazyny.

Czy jednak świat jest choć trochę lepszy? Chyba nie. Byli wierzący w końcu nadal wstają z tych samych łóżek z równym stopniem naturalnego lenistwa. Jeszcze mniej zmienia się u ateistów. W sumie powstaje drobna różnica: podział na wierzących i nie wierzących nie ma najmniejszego sensu.

Palące problemy współczesności prawdopodobnie nadal pozostają. Wraz z ustaniem religii nie znikają one. Ciągle są ludzie twierdzący, że życie jest wartością i należy je chronić przez cały czas. Ludzie chcą się spotykać, wspólnie śpiewać i ogólnie mówiąc chcą się gromadzić. Życie trwa tak jak i trwało, tylko bez wiary, bez religii. Świat staje się ateistyczny, choć zewnętrznie nic się nie zmienia.

Wyobrażam sobie, że religii nie ma... nigdy nie była

Nie wiem jaki mamy dziś dzień. Czas liczymy od początku istnienia ziemi, choć jest to problematyczne. Póki co początek istnienia świata uznajemy za rok zerowy. Było to sześć miliardów trzysta milionów dwieście czterdzieści lat temu. Data ta jest jednak dość problematycza, raz po raz jakiś człowiek w telewizji mówi, że Dioklecjan tysiąc lat temu pomylił się w obliczeniach o jakieś milion lat.

Trwa poszukiwania globalnego punktu w historii, od którego można by zacząć liczyć czas. W Ameryce proponują zacząć od dnia odkrycia nowego świata, w Afryce od daty zniesienia niewolnictwa, a w Europie każde państwo ma inną propozycję.

Wbrew pozorom nie udało się ominąć konfliktów, które to rzekomo miały miejsce ze względu na religie. W historii wspominamy wojny o kobiety, o ziemię, a nawet o uznanie praw fizycznych. Bardzo rozwinęła się za to filozofia, która w swoim zasięgu nie definiuje istnienia Boga czy wiary.

Właściwie świat wygląda tak samo, tylko powody jego istnienia są inne, inne są też usprawiedliwienia. Dwie wierze i tak zostały zburzone, a wybuchła w konsekwencji wojna tylko pozornie nie jest ideologiczna.

Religia i ateizm

To oczywiście gdybanie, nic więcej. Podobnie jak hasło: Wyobraź sobie, że religii nie ma.

Na podstawie:
Ateistyczna reklama w Alabamie

Bilet na spotkanie z papieżem - zamów przez Internet


Na każde mistrzostwa świata można zamówić bilet przez Internet. Forma jest łatwa, prosta i wygodna, a co najważniejsze: umożliwia rozprowadzenie biletów na całym świecie bez ponoszenia zbyt wielkich kosztów.

Z podobnej możliwości mogą skorzystać wierni, którzy chcą spotkać się z Benedyktem XVI w czasie Pielgrzymki do Czech. Już dziś można zamówić bilet na jedną z dwóch Eucharystii.

Co należy zrobić?
1. Ze strony www.navstevapapeze.cz ściągnąć odpowiedni formularz (istnieje formularz w języku polskim.
2. Odpowiednio go wypełnić.
3. Wysłać tradycyjną pocztą na adres:
Eva Renzová, Česká biskupská konference,
Thákurova 3,
CZ-160 00 Praha 6
lub elektroniczną:
renzova@cirkev.cz , a kopię na adres: vitzatloukal@gmail.com


Bilety w ten sposób można zamówić na dwa punkty programu Pielgrzymki Benedykta XVI do Czech:
Msza w Brnie -> 27 września o 10:00
Msza w Starym Bolesławcu -> 28 września o 9:45

Więcej o rezerwacji biletów.

Chrześcijaństwo to tylko moralność!

Biskup Zdzisław Fortuniak

Dzisiaj często utożsamia się wiarę chrześcijańską tylko z moralnością lub zaangażowaniem w działania charytatywne. Doświadczenia zaś religijnego, nawet pewnego rodzaju mistyki, szukają ludzie gdzie indziej - zwłaszcza w filozofiach Wschodu. Niektórzy mówią, że mamy do czynienia z mistycznym ateizmem, mistyką bez Boga - takie słowa padły z ust ks. bp. Zdzisława Fortuniaka 19 lipca br w poznańskim kościele p.w. św. Marii Magdaleny.



niedziela, 19 lipca 2009

Rehabilitacja Harry'ego Pottera

Do tej pory Harry Potter w oczach Watykanu jawił się zwykle jako opowieść, która szerzy pogaństwo, okultyzm czy magię (obojętne czy jest to magia czarna czy biała). Stanowisko Kościoła w tej kwestii wydaje się dość wyraźne. Czy, aby jednak na pewno?

W L’Osservatore Romano, uważanym za oficjalne pismo Watykańskie, znalazł się ostatnio artykuł, w którym o Harrym Potterze pojawiło się sporo godnych zauważenia zdań. Jakby zmieniało się podejście watykańskich redaktorów do przygód małego czarodzieja.

Wyraża się to między innymi w zdaniu:
To moralne wartości prezentowane w filmie, a nie magia są tymi, które najprawdopodobniej widzowie wyniosą z kin. To co pozostanie to sceny przywołujące takie wartości jak przyjaźń, altruizm i lojalność. Film Harry Potter i Książę Półkrwi jasno pokazuje, że linia między tym, co dobre i złe jest jasna, a widzom trudno identyfikować się ze złem.


Czyżby więc zmieniła się opinia Watykanu o książkach, których bohaterem jest Harry Potter?

Na podstawie: Watykan polubil Harry'ego Pottera

sobota, 18 lipca 2009

Myślenie ratuje przed wpadnięciem w sekte.

sekty
Chciałbym teraz podjąć dość trudny temat sekt. Nie powiem w artykule jakie ruchy religijne są sektami, a jakie nimi nie są. Nie chcę nikogo fałszywie oskarżać. Nie chcę też uspokajać tych, którzy grupy, z którą ostatnio mają styczność, nie znaleźliby na takiej przygotowanej przeze mnie liście. Zresztą profesjonaliści do spraw sekt, a takim na pewno można nazwać o. Tomasza Franca, koordynatora Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, również nie podają konkretnych nazw.

Rozpoznać sektę

Wspomniany zakonnik w wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego mówi: Dlatego w naszych sześciu Ośrodkach Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach nie tworzymy "katalogu sekt" - celem nie jest etykietowanie. Staramy się wskazywać mechanizmy manipulacji, po to, by ludzie nie zwalniali się z obowiązku krytycznego myślenia i nie uzależniali decyzji od zewnętrznej oceny. Później dodaje, że sekty rozpoznane, nazwane, po prostu zmieniają nazwę i werbują dalej nowych członków.

Ten sam dominikanin w wywiadzie dla eKai.pl dodaje: O byciu sektą świadczą narzędzia kontroli świadomości, czyli psychomanipulacja, która się dokonuje w grupie. Tymczasem raz na jakiś czas słyszymy, że taka lub inna organizacja czy związek wyznaniowy to sekta. Oczywiście wzbudza to naszą czujność w kontakcie z ludźmi podającymi się za członków takiej czy innej organizacji. Gdy słyszymy od kogoś, że jest Świadkiem Jehowy, jesteśmy skłonni odrzucić rozmowę z nim, nie dostrzegając wagi tej rozmowy. Z drugiej strony nie łatwo rozmawiać ze Świadkami w obliczu naszej kiepskiej wiedzy religijnej, nie wspominając już o tym, że jesteśmy zawiedzeni swoim Kościołem czy też jesteśmy poszukującymi wiary. Dotkliwe oskarżenia spływają na członków tych organizacji np. o mieszanie krwi itp. Są one śmieszne w starciu z rzeczywistością.

Jednocześnie nie oznacza to, że jakaś grupa sektą nie jest. Najważniejszą jednak sprawą jest czerwona lampka ostrzegawcza, uwaga ten ktoś próbuje mną manipulować, wywraca moje wartości do góry nogami, on chce mnie przekonać do czegoś, co może jest mi bliskie, ale jakoś nie daję temu wiary. To właśnie psychomanipulacja

Sekty na wakacjach

Panuje powszechne przekonanie, że sekty działają w wakacje. Organizują wyjazdy dla młodzieży, szkolenia samodoskonalenia dla studentów czy dorosłych. Jest w tym oczywiście ziarnko prawdy. Ojciec Tomasz przypomina jednak, że każdy czas jest odpowiednim dla osoby werbującej. Zastrzega równocześnie, że wakacje są okresem, gdy wspólnoty religijne mają o wiele więcej kontaktu z ludźmi, poprzez różne formy spotkania i przekazywania informacji. Organizują wyjazdy dla dzieci, spotkania, organizują czas wolny lub werbują innymi sposobami. Niebezpieczeństwo jest jeszcze jedno, płynie z ilości wolnego czasu i z łatwości w nawiązaniu przygodnych znajomości.

Popularną metodą werbowania nowych członków przez sekty jest na przykład podryw. Ładna dziewczyna czy przystojny chłopak rozkochują w sobie kogoś i z czasem zaciągają do swojej grupy. Nie jest to jednak jedyna metoda. Rozsyłane są książki, rozdawane ulotki, trwają dyskusje na forach. Mówi się o bombardowaniu miłością, o różnych happeningach i działaniach sekt na koncertach. Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach na bieżąco monitoruje różne tego typu zjawiska i informuje o nich opinię publiczną. Warto odwiedzić ich stronę www.sekty.eu, na której można przeczytać o wiele więcej na temat metod manipulacji czy werbunku.

Sekty uderzają w biblioteki

scjentolodzy

Taka informacja obiegła ostatnio Polskę za sprawą m.in. Rzeczpospolitej. Mowa tu o scjentologach, czy raczej o Kościele Scjentologicznym. Przedstawienie dokładnie ich sprawy wymagałoby oddzielnej notki. W końcu jak podkreśla prof Zbigniew Pasek, kierownik Pracowni Badań Współczesnych Form Duchowości przy AGH panują pewne stereotypy, które tworzą się z zachowania pojedynczych osób albo część grupy charakteryzującej się takimi, a nie innymi praktykami.

Nie mniej jednak przed dostarczonymi książkami, a konkretniej ich treścią m.in. Dominikański Ośrodek Informacji. Ostrzeżenia również płyną do nas od naszych zachodnich sąsiadów. Zarówno tych bliskich zza Odry, jak i tych dalszych. Niepokojące sygnały płyną do nas nie tylko z USA, ale również z Francji, w której scjentolodzy stali się zgromadzeniem nielegalnym.

W Niemczech trwa pewnego rodzaju walka o dusze. Jeszcze nie dawno do szkół mogli przybywać przedstawiciele Kościoła Scjentologów bądź inni scjentolodzy (to jest różnica), aby głosić swoje przekonania. Dziś ekspert ds. sekt z landu Hamburg, Ursula Caberta, oficjalnie mówi o scjentologach: Celem ich kampanii jest przemycanie antykonstytucyjnych treści na teren szkół pod płaszczykiem organizowania spotkań czy dyskusji na temat religii czy praw człowieka.

W Bundeslandach działają organizacje związane ze scjentologami: "Narconon" (przeciwdziałanie narkomanii), "Criminion" (pomoc więźniom) czy "Prefesjonalna edukacja" (pomoc słabszym uczniom w nauce). W istocie organizacje te są źródłem wpływów ekonomicznych, społecznych i politycznych dla scjentologów. Metody te pani Caberta opisuje m.in. w swojej książce: "Czarna księga scjentologów".

Zakazu działalności Kościoła Scjentologicznego w Niemczech domagają się politycy z Hamburga czy Bawarii. Brakuje jednak wystarczających dowodów, mimo że scjentolodzy już od dawna są obserwowani przez kontrwywiad. Odpowiedzią landów staje się więc edukacja. Wydają one szereg pozycji informujących jak uzyskać ewentualną pomoc.

Czy jesteśmy chronieni przed sektami?

Taką działalność w Polsce podejmują tylko Kościelne organizacje. Państwo raczej umywa od tego ręce. Co więcej MSWiA, które rejestruje kościoły i związki wyznaniowe, nie ma narzędzi, które umożliwią kontrolę związków religijnych, chyba, że popełnią one jakieś przestępstwo, które będzie wskazywało na sektę lub związek wyznaniowy. Pozostaje nam zdrowy rozsądek i pozostawanie w dobrym kontakcie z naszymi bliskimi, to umożliwia nam uratowanie kogoś przez ewentualną sektą.

Na podstawie:

Aborcja metodą leczenia?

aborcja
Rada Gospodarcza i Społeczna Narodów Zjednoczonych (ECOSOC) wpadła na "genialny" pomysł. Uczyńmy aborcję prawem człowieka i zabieg ten wpiszmy na listę usług medycznych.

Z tym drugim mogę się zgodzić (nie wiem jak jest zdefiniowane przez ONZ "usługa medyczna"), bo aborcja jest jakąś tam usługą medyczną. Jak dla mnie do usług medycznych należą również wszelkiego rodzaju amputacje: nogi, ręki, głowy. Usługą medyczną nazwałbym również wycinanie wszelkich narządów wewnętrznych.

Prawo do ich wykonania ma lekarz, który jest niezmiernie przekonany o skuteczności tych metod w zwalczaniu dolegliwości pacjenta, przy czym lekarz powinien dobierać odpowiednie usługi medyczne do odpowiednich schorzeń pacjenta.

Przypadek I. Pacjent przychodzi do pielęgniarki z lekkim krwawieniem palca twierdząc, że do rany dostały się jakieś zarazki. Większość pielęgniarek wykona wówczas jakieś odkażenie, przeczyści ranę i nałoży jakieś bandaże, albo i ich nie nałoży, zależnie od potrzeb. Co by jednak było, gdyby ten sam pacjent przyszedł z krwawiącym palcem i poprosił o amputacje całej ręki? Amputacja ręki również jest jakimś tam zabiegiem medycznym, który w jakimś stopniu zapobiega zakażeniu. Czy pielęgniarka wówczas bez zmrużenia oka odetnie rękę? Raczej nie.

Zastanówmy się nad czymś podobnym. Kobieta zaszła w ciążę, której jak można się domyślić nie chciała. Przychodzi do lekarza w nerwach mówiąc o tym, że nie jest przygotowana do wychowania dziecka. Co powinien zrobić z tym lekarz? Amputować dziecko? Dokonać aborcji? Wpisanie aborcji na listę usług medycznych pewnie nie obligowałoby lekarza do tego celu, ale uczynienie z aborcji prawa człowieka już tak. Czy jednak aborcja jest tu najlepszą usługą medyczną jaką może wykonać lekarz? Może byłoby lepiej, gdyby najpierw zbadał dziecko, porozmawiał z kobietą na temat innych sposobów w jaki można rozwiązać jej problem. Może wystarczy krótka rozmowa i pokazanie pacjentce, że da radę wychować wspaniałe dziecko, mimo jej lęku? Może lepiej byłoby zaproponować jej jakieś szkolenie o tym jak zajmować się dzieckiem, czego ono potrzebuje, a przede wszystkim zapewniające pacjentkę, że sobie poradzi?

Nadanie aborcji tytułu "prawa człowieka" powoduje, że lekarz nie może odmówić komuś świadczenia tego zabiegu. Cóż to znaczy?

Przypadek II. Do lekarza przychodzi śliczna blondynka, z ładnymi nogami i żąda jeszcze większego upiększania tych nóg (zabieg upiększania nóg, załóżmy, że jest prawem człowieka). Lekarz, mężczyzna, jej nogami jest po prostu oczarowany, co więcej jest świadomy, że jako lekarz nie jest w stanie tych nóg jeszcze bardziej upiększyć. Nie może jednak odmówić, gdyż taki zabieg jest prawem człowieka i nic nie pomaga tu tłumaczenie, że nie da się poprawić tych nóg, a pacjenta prawdopodobnie po zabiegu będzie nie usatysfakcjonowana.

Podobnie z aborcją, jako prawem człowieka. Lekarz musi ją wykonać. Mimo, iż wie, że może dziecko świetnie się rozwija, a kobieta później prawdopodobnie będzie żałowała straconego dziecka.

Oczywiście piszą ten artykuł dokonałem pewnych uproszczeń. Mój wywód jest dość irracjonalny i pewnie niezrozumiały w 100% dla wszystkich. Przed takimi jednak problemami próbowało postawić nas ECOSOC obradujące w Genewie. Równie dobrze mogło obradować nad prawem człowieka do wycięcia dowolnej części swojego ciała, czy nawet nad prawem człowieka do zabicia sąsiada, gdy ten będzie nam przeszkadzał.

Na szczęście kilka krajów się na to nie zgodziło. Wymienia się maleńką Maltę, również niewielką Irlandię i wprawdzie wielką, ale za to podobno zacofaną, Polskę. Pierwsze z tych dwóch krajów nie miały prawa głosu, mogły co najwyżej przekonywać do swojego zdania. Polska miała swój głos i wykorzystała go dobrze.

Dzięki temu sama będzie mogła decydować o tym, kiedy można wykonać aborcję, a kiedy nie. Nie jest to zbyt duży sukces ruchów pro-life. W końcu oznacza to, że każdy kraj może dowolnie regulować kwestie związana z aborcją. Sukcesem jest jednak to, że aborcja nie będzie obowiązkowym świadczeniem medycznym.

Więcej i w trochę inny sposób w artykule: Aborcyjna ofensywa odparta.

Kolejny raz o rodzinie...


Kolejna debata poświęcona rodzinie, jej wartości i tak dalej odbyła się w Nairobi. Dyskutowali w niej przedstawiciele praktycznie całej Afryki. Na podstawie krótkich notek dziennikarskich stwierdzam, że nie działo się tam nic godnego uwagi, nie powiedziano nic nowego, nic odkrywczego.

Co więc powiedziano? Rodzina jest ważna, więzi rodzinne zapobiegają konfliktom, a Kościół w Afryce powinien dbać o żyjące tam rodziny, bo bez tego Afryka skazana jest na dalsze cierpienie. Co do wniosków oczywiście można się zgadzać albo nie. Mnie zastanawia jaki cel mają konferencje, których wynikiem są takie oczywistości. Nie lepiej było do wszystkich uczestników konferencji rozesłać małego biuletynu z przedstawionymi wyżej wnioskami i ekspertyzą potwierdzającą kilku naukowców, zamiast ściągać wszystkich do Nairobi? W zamian organizując kilka rodzinnych festynów dla rodziców z dziećmi w różnych grupach wiekowych?

Może nawet kilka imprez tematycznych: Paintball - zabawa dla ojca i syna, Pomaluj mój świat - o czym marzy moja córka etc. Zabawy te nie tylko w istotny sposób przyczyniałyby się do spalania rodzin, ale z pewnością byłoby o nich więcej słychać wśród przeciętnych Kowalskich (nie wiem jakie jest przeciętne afrykańskie imię) niż o kolejnych konferencjach dla wybranych.

Kościół w Afryce, ale i Kościoły w innych krajach skupiają się na konferencjach, na których pada wiele wzniosłych idei i propozycji. Kto jednak ma je realizować i za co, skoro wiele pieniędzy jest marnowanych na tych właśnie konferencjach?

Inspiracja: "Afrykanie debatowali o rodzinie"

Starokatolicy blisko katolików, lefebryści stawiają warunki

czy starokatolicy i lefebryści będą w jedności z pozostałymi katolikami?
Muszę przyznać, że ostatnio w katolickim świecie jest dość ciekawie. Trwają przede wszystkim rozmowy między Kościołem rzymskokatolickim, a lefebrystami. Dialog ten jest interesujący z dwóch powodów: po pierwsze ze względu na cel, którym jest jedność chrześcijan, po drugie dialog ten jest dość nietypowy.

Lefebryści

Ciężko mi wskazać początek dialogu między obiema Bractwem Kapłańskim Świętego Piusa X, a rzymskimi katolikami, na pewno intensywnym stał się on wraz ze zniesieniem przez Benedykta XVI ekskomuniki z biskupów bractwa. Zdarzenie to pociągnęło za sobą lawinę krytyki wobec papieża Benedykta XVI, która wiązała się z ujawnionymi wypowiedziami jednego z lefebrystów na temat Żydów. Papież wyjaśnił powód swojej decyzji.

Biskupi stali się, więc częścią Kościoła, nadal jednak na lefebrystów nałożona jest suspensa. Rozmowy o jej zniesieniu trwają, bierze w nich udział 10 teologów Bractwa i Kongregacja Nauki Wiary, która niedawno wchłonęła Komisję Ecclesia Dei (odpowiadającą m.in. za kontakty Kościoła z lefebrystami). Rozmowy trwają, równocześnie jednak media donoszą o wypowiedziach lefebrystów, którzy uważają, że Kościół z papieżem na czele odszedł od wiary katolickiej i wzywają go do nawrócenia.

Na podstawie: Biskup lefebrysta: Watykan do nawrócenia

Starokatolicy

Tu sytuacja jest trochę inna. Kwestia połączenia rzymskich katolików ze starokatolikami jest przede wszystkim mniej medialna. W maju bieżącego roku zakończył się międzynarodowy dialog rzymskokatolicko - starokatolicki. Wnioski zostaną przedstawione papieżowi. Problemem są dwie kwestie (prymat papieski i kapłaństwo kobiet). Trudnością jest również wielość kościołów starokatolickich o odmiennych poglądach. Nowo wybrany zwierzchnik Kościoła Chrześcijańsko- katolickiego (starokatolickiego) w Szwajcarii powiedział w wywiadzie: Jeśli w Kościele rzymskokatolickim jest miejsce dla lefebrystów to prawdopodobnie również dla starokatolików. Czyżby zjednoczenie było możliwe?

Na pewno stosunki między rzymskimi katolikami, a starokatolikami są mniej wrogie niż stosunki Kościoła i lefebrystów.

Na podstawie: "Starokatolicy chcą do Rzymu?"

piątek, 17 lipca 2009

Wynik wojny religijnej czy błąd armii? - cz. 2

Kościół w AlgieriiDziś, a właściwie wczoraj stałem się posiadaczem nowych informacji o śmierci siedmiu trapistów w Algierii.

Francuzki dziennik katolicki "La Croix" podaje, że trapiści istotnie zostali uprowadzeni przez islamskich ekstremistów, później jednak zostali zabici (przez pomyłkę) przez algierską armię. Informację o zamordowaniu trapistów przez fundamentalistów przekazał opinii publicznej algierski wywiad CTRI. Kłamstwo ciężko było w wiarygodny sposób przedstawić. Zmasakrowane ciała jednoznacznie wskazywały na sposób w jaki zginęli mnisi. Trzeba było, więc pozbyć się ciał, a jednocześnie dostarczyć je na pogrzeb. Dlatego też odcięto głowy trapistów i tylko je umieszczono w trumnach, jednocześnie nie pokazując nikomu ich zawartości. "La Stampa" donosi, że trumny zostały otwarte tylko i wyłącznie dzięki uporowi opata Veilleux, który według tej gazety prowadził coś w rodzaju prywatnego śledztwa. Sam jednak temu zaprzecza w rozmowie z Tygodnikiem Powszechnych.

"Mam wrażenie, że wkopałem się z historię, nad którą nie mam już kontroli" - miał powiedzieć przyjaciołom dziennikarz Didiera Contanta tuż przed tym, jak znaleziono go martw pod oknem, z którego miał wyskoczyć. Wcześniej spotykał się z rodziną jednego z trapistów, a nawet odwiedzał wioski w Algierii próbując odtworzyć przebieg wydarzeń i robiąc liczne fotografie.

Śmierć dosięgła również innego zainteresowanego sprawą człowieka. Był nim biskup diecezji Oran, Pierre Claverie. Zginął jadąc samochodem, który nagle wybuchł. Niektórzy przypuszczają, że zginął dlatego, że za dużo mówił i za dużo chciał wiedzieć o śmierci trapistów. Biskup ten żądał możliwości rozmowy z ówczesnym ministrem spraw zagranicznych Francji, nie zgodziły się na to władze Algierii. Francuski minister zmienił jednak plan swojej podróży. Przypuszcza się, że śmierć biskupa była odwetem rządu za tą wizytę.

Czy śmierć biskupa miała związek z zabójstwem trapistów? O. Armando Veilleux mówi, że "to bardzo możliwe. Ale potrzeba dowodów." Zakonnik również należy do tych, którzy nie wierzą oficjalnej wersji wydarzeń. Wyraźnie wypowiadał swoje zdanie na ten temat przez co naraził się innemu algierskiemu biskupowi, który w trosce o Kościół w Algierii przyjął oficjalną wersję wydarzeń.

Rozstrzynięcia sprawy domaga się coraz większe grono ludzi. Nicolas Sarkozy powiedział wprost: "Domagam się prawdy! Relacja pomiędzy wielkimi państwami powinny opierać się na prawdzie, nie na kłamstwie." Algierskie gazety odpowiadają mu twierdzeniami, że sprawa zamordowanych trapistów jest kwestią polityki Francji, która ma dość imigrantów z Algierii, a także popiera Monako w kwestii rozszerzenia kontyngentu ONZ.

W całej sprawie chciałoby się powtórzyć pytania o. Armanda: "Dlaczego w trumnach były tylko głowy? Co zrobiono z ciałami braci? Z jakiego powodu wysiłki władz francuskich, które usiłowały odbić trapistów, spełzły na niczym? Czemu w pewnym momencie w ogóle je zawieszono? Co działo się z moimi współbraćmi przez dwa miesiące niewoli?". Być może wkrótce poznamy odpowiedź na te pytania.

Powyższy artykuł jest dopowiedzeniem do artykułu: Wynik wojny religijnej czy błąd armii?

Na podstawie:
Spisek przeciw prawdzie, Joanna Brożek (Tygodnik Powszechny)
Pytania bez odpowiedzi, wywiad z o. Armandem Veilleux (Tygodnik Powszechny)

czwartek, 16 lipca 2009

Czy będzie można zobaczyć Arkę Przymierza?



Kościół etiopski obiecał pokazać Arkę Przymierza. Informuje dziś o tym między innymi ekai.pl. Patriarcha Kościoła Etiopskiego abuna Paweł zapewnił, że świat będzie mógł podziwiać Arkę.

Po wielu stuleciach, w których skrzynia z m.in. Dekalogiem i laską Aarona była uważana za zaginioną ktoś podał oficjalną informację o jej istnieniu, wraz z podaniem miejsca jej obecnego przybywania. Wszystko jednak może okazać się zwykłym blefem. Wiedzą o tym wszyscy poszukiwacze zaginionej Arki, którzy równocześnie twierdzą, że jest to tylko kopia.

Jak jest naprawdę, być może przekonany się niebawem.

środa, 15 lipca 2009

15 dni na pustyni poza pustynią codzienności



Długo zastanawiałem się nad nazwaniem tego postu w taki sposób, aby najlepiej prezentował to co chcę przekazać. W tych siedmiu słowach wyraża się wszystko.

15 dni - to określenie czasu. Odnosi się do czasu trwania rekolekcji Ruchu Światło - Życie

Na pustyni - tu: jest to określenie wyrażające, jak ludzie widzą miejsce, w którym odbywają się rekolekcje. Nie ma tam telewizji, Internetu, zalecane jest zerwanie łączności z własną komórką. Dla normalnych ludzi jest to pustynia ówczesnego świata, w końcu dziś ciężko przeżyć bez Internetu czy telewizji.

Dla "oazowiczów" również może być to rodzaj pustyni. Tylko, że pustyni błogosławionego nabierania sił.

Ostatnie wyrażenie brzmiało: "poza pustynią codzienności". Użyłem tego wyrażenia dlatego, że czasem mam wrażenie, że nasz świat jest codzienną pustynią, w której nie ma Życia, wszędzie tylko ten piach i wydmy.

Przed długie lata zostałem ukształtowany na obrzeżu tych dwóch miejsc. Codziennie zmierzam się z pustynią codzienności. Przed krótki czas przybywam na oazę, aby tam nabrać wody. Przebywając i w jednym i w drugim miejscu czuję, że muszę je opuścić, wrócić, albo po to, aby zaczerpnąć wody, albo po to, aby powiedzieć innym, gdzie tą wodę znaleźć.

W tym wszystkim dominuje jeszcze jedna myśl: "Nie jestem ani z pustyni, ani z oazy". Czy kiedyś wrócę w to upragnione i utęsknione miejsce, z którego pochodzę?

wtorek, 14 lipca 2009

O złych duchach, opętaniu i egzorcyzmach

W Częstochowie odbywa się Europejska Konferencja Międzynarodowego Stowarzyszenia ds. Uwalniania. Jest to wyśmienita okazja, aby wejść w świat spraw, którymi zajmują się egzorcyści.

Większość z nas świat ten kojarzy się z fikcją i bujdą. Chcielibyśmy, aby tak pozostało. Nie będę ukrywał też chciałbym, aby monstra wszelkiego rodzaju były tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni, albo choćby wynikiem chorób psychicznych, które w jakiś sposób da się wyleczyć, a w przyszłości również im zapobiegać. Zresztą ciężko jest uwierzyć w złe duchy, bo jak niby miałyby one wyglądać?

Ośmieszany już wielokrotnie wizerunek diabła ze średniowiecznych malowideł i współczesnych kreskówek jest obecnie najlepszym dowodem na nieistnienie diabła. Nie wiem, kto wysnuł taką tezę, ale jak dla mnie nie jest ona argumentem ani za istnieniem diabła, ani przeciw jego istnieniu. Przecież to tylko nasze wyobrażenia, które w najlepszym przypadku z szatana i wszelkich złych duchów czynią coś w rodzaju postaci materialnej lub przynajmniej zdolną dla opisania przeciętnemu kilkulatkowi. Na tym niestety zatrzymuje się wiedza wielu ludzi o zjawisku "złych duchów". Wizja złych duchów pochodzi tu również z wszelkiego rodzaju horrorów. Ciągle jest to jednak wiedza, którą o szatanie można zaaplikować co najwyżej dziecko w podstawówce.

Nieświadomie o okultyzmie dowiadujemy się również z seriali telewizyjnych. Oczywiście nie wszystkich. Obecnie w telewizji możemy oglądać zmagania czarodziejek ze złymi mocami. Cały serial opatrzony jest pojawiającymi się raz na jakiś czas symbolami okultyzmu. Oczywiście mało kto serial uważa za źródło wiedzy o złych mocach. Co więcej są one przedstawione w dość karykaturalny sposób i są obdarzone ludzkimi cechami. Takie przedstawienie złych sił również ogranicza naszą wiedzę o nich do czystej fantazji.

Powyższe argumenty, za czymkolwiek by one nie były mógłbym wypisać na tym blogu będąc w gimnazjum, a podstawówce święcie wierzyłbym, że to prawda nie zdając sobie do końca sprawy o co chodzi.

To oczywiście nie koniec rozważań o szatanie, opętaniu i egzorcyzmach. Teraz chciałbym przejść do kwestii związanych z nauczaniem Kościoła. Tu napotykamy na pewien mur między wiedzą powszechnie przez kapłanów głoszoną, a prawdą. Kapłani zdają się tylko potwierdzać, że szatan istnieje nie mówiąc jednak o nim nic więcej. Popularnym aforyzmem padającym czasem w środowiskach jest "szatanowi zależy na tym, aby ludzie myśleli, że go nie ma". Jeśli, więc wierzyć w obecność Szatana, możemy z całą pewnością powiedzieć, że jego plan jest jak najlepiej zrealizowany. Ze złych duchów i nauczania o nich śmieje się wielu ludzi, a sami kapłani wiedząc o ich działaniu ciut więcej tak naprawdę nie wiele o tym mówią, oprócz krótkich zdań potwierdzających jego istnienie typu: "strzeżcie się Szatana" lub komentarzy do Ewangelii, w których raz po raz występują złe duchy.

Dobra Nowina jest podstawowym dowodem na istnienie złych duchów. Raz są to duchy, które trzeba zwalczać modlitwą i postem. Innym razem takie, które wraz ze stadem świń rzucają się na śmierć w wodzie po opuszczeniu wcześniej opętanego. Warto tu wspomnieć kilka słów o samym istnieniu opętanych. Opis w Piśmie Świętym raz po raz zaświadczają nam o istnieniu ogarniętych mocą złego ducha ludzi. Sam Jezus naucza, że każdy ze złych duchów, którego uda się wyrzucić później wraca wraz z siedmioma jeszcze silniejszymi od siebie złymi duchami, aby nie pozwolić człowiekowi na znaczącą poprawę swojego życia. Dla mnie świadectwo płynące z Ewangelii jest wystarczającym, aby mu wierzyć.

To jednak mimo wszystko jest trudne. Zwłaszcza, gdy wspomnie się o tym, że Szatan nie tylko istnieje, ale również jest powodem opętania. Wielu czytelników tej notki z pewnością choć trochę interesuje się kwestią opętania. Z pewnością oglądaliście film Egzorcyzmy Emily Rose. Widzowie tego filmu dzielą się na dwie kategorie: wierzących w opętanie sceptyków i uważających rzekome egzorcyzmy za fikcję, samo zaś kapłana egzorcysty za oszusta. Podobne zdanie dotyczy również innych popularnych w mediach spraw związanych z tematem opętania.

Ciężko wymagać od człowieka, który nie wierzy w Szatana uznania możliwości istnienia opętania. Ciężko wymagać tego nawet od osoby święcie przekonanej o miłości Boga względem człowieka. Co na temat egzorcyzmów wiedzą duchowni, którzy zajmują się nimi na co dzień?

Ksiądz Gferkowicz mówi wprost: „Gdy ktoś przychodzi i mówi: ‘jestem opętany’, to na 100 proc. tak nie jest. To raczej problem choroby psychicznej”. Nie znaczy to, że złych duchów nie ma, że nie ma ludzi naprawdę opętanych. Dzisiejsi egzorcyści współpracują z psychiatrami i psychologami, aby odróżnić choroby psychiczne od prawdziwych opętań. Ten sam kapłan podkreśla jedna, że "złe duchy, czyli upadłe anioły istnieją i nie ma co do tego żadnych wątpliwości".

Egzorcysta mówi również o pewnych objawach, które jako ludzie uważamy za coś normalnego, tymczasem są one właśnie wynikiem działania złego ducha. Owszem nie każdy z tych przypadków trzeba od razu poddawać egzorcyzmowi, w części przypadków wystarczy wykwalifikowana pomoc lekarza lub psychologa. Jeśli pomoc medyczna czy psychologiczna nie jest w stanie pomóc, a w wyraźny sposób pomaga dopiero modlitwa wówczas uznaje się, że zły stan człowieka wynikał z działania złego ducha.

Artykuł ten oczywiście nie wyczerpuje tematu egzorcyzmów i opętania. Jest on zaledwie podstawową informacją na ten temat. Myślę, że dla przeciętnego katolika powinna ona wystarczyć. Choć już w tym momencie przychodzi mi myśl, aby rozwinąć poruszane zagadnienie choćby o kwestię egzorcyzmów w historii. Z pewnością nie było to wówczas tak klarowne jak obecnie. Czy jednak odnajdę wystarczające materiały, aby móc rzetelnie przedstawić ten temat? Pewnie okaże się wkrótce.

O samej konferencji informuje portal ekai.pl w "Egzorcyści na Jasnej Górze
" (jest on również źródłem części informacji dotyczących opętania, między innymi słów egzorcysty).

Samobójca niepotępiony, samobójstwo potępione

Czy samobójca może być zbawiony? To pytanie padało na wielu zajęciach z religii. Często jednak pozostawało bez wyraźniej odpowiedź. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że teologia moralna odróżnia czyn jako taki od czynu konkretnego człowieka.

Czyn jako taki, jest to czynność niezwiązana z konkretną osobą, czyli w tym przypadku samobójstwo. Z nauczania Kościoła wiemy, że jest to grzech przeciwko przykazaniu nie zabijaj. Człowiek popełniający samobójstwo sam siebie zabija, a co za tym idzie nakłada na siebie grzech ciężki, a ponieważ umiera będąc w stanie grzechu ciężkiego zostaje potępionym. To jednak pewne uproszczenie, które musiało zostać zweryfikowane z uwagi na odkrycia nauki dotyczące świadomości samobójców. Psychologia stwierdziła, że większość samobójców jest w momencie akt niepoczytalna, nie może być więc świadoma popełnianego przez siebie grzechu.

Jak należałoby to rozumieć? Tu wchodzimy już w życie konkretnej osoby, konkretnego samobójcy. Popełnił on grzech śmiertelny, popełniając samobójstwo. Jednocześnie jednak prawdopodobnie nie był on świadomy tego co robi. Co za tym idzie nie spełnił jednego z trzech kryteriów uznania grzechu za ciężki. W tym wypadku kwestia jego ewentualnego zbawienia lub potępienia nie jest już taka pewna. Można wręcz powiedzieć, że ma on szanse na zbawienie.

Oczywiście to kwestia nauki Kościoła, dużo lepiej nasze dusze zna Bóg, który wie, jakie grzechy popełniamy świadomie, a jakie nieświadomie. Wie w końcu dlaczego ktoś zdecydował się na samobójstwo i tego dokonał. Nie naszą rzeczą jest osądzać człowieka zamiast Boga, naszym jednak przywilejem jest możliwość modlitwy za zmarłych, również za zmarłych samobójców, aby Bóg ze swej woli dał im łaskę zbawienia.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Bóg urojony - Debata na temat ateizmu w Polsce



Czy ksiądz może odmówić pogrzebu?

Są okoliczności, w których kapłan może odmówić rodzinie zmarłego pogrzebu. Taką okolicznością jest przede wszystkim złożony na ręce kapłana akt apostazji, czyli odejścia z Kościoła. Podobnie może być, jeśli sam zmarły wyrazi przed śmiercią wolę, aby nie chowano go w obrządku katolickim. Przy czym wówczas najczęściej kapłan przyjmujący zgłoszenie po prostu o tym nie wie. Rodzina zmarłego jest jednak zobowiązana do uszanowania woli zmarłego.

Kapłan może odmówić katolickiego pogrzebu jeszcze w jednym przypadku, gdy ma wyraźne przesłanki, by stwierdzi, że pragnąca pochówku osoba, nie uczestniczy we mszy świętej, nie pojawia się w parafii, ani nie przyjmuje księdza po kolędzie. W taki wypadku proboszcz parafii może odmówić udzielenia pogrzebu, podejrzewając, że zmarł nie wierzył, a co za tym idzie również nie pragnął katolickiego obrządku na swoim pogrzebie. W takim wypadku rodzina może odwołać się do kurii, a ta z reguły zmienia decyzję księdza proboszcza.

Odnośnie pogrzebu, ważne jest również to, że nie przybliża on nikogo do zbawienia. Chrześcijański pogrzeb jest świadectwem wiary o zmartwychwstaniu oraz pożegnaniem bliskiej osoby w nadziei, że zmarły przeszedł do życia wiecznego.

Na podstawie: ekumenizm.pl

niedziela, 12 lipca 2009

Moherowe bereciki


Odbywająca się dziś pielgrzymka Radia Maryja do Częstochowy staje się dla mnie pretekstem do napisania czegoś o popularnych "moherowych beretach". Wcześniej obawiałem się trochę tej nazwy, gdyż moim celem nie jest nikogo obrażać. Dziś czytając relacje ze zjazdu, oglądając zdjęcia i w końcu rozważając zjawisko, które miało miejsce w Częstochowie zauważam, że ks. Tadeusz Rydzyk obrócił negatywne skojarzenia związane z terminem: "moherowe berety" w pewnego rodzaju atut, w znak rozpoznawczy słuchaczy Radia Maryja. Moherowy beret dla słuchaczy stał się czymś pozytywnym, czymś budującym ich jedność. Dzisiaj z Częstochowy wyjechała, więc armia odznaczona berecikami zasług babć (i nie tylko), która identyfikuje się z dziełem Radia Maryja i z samym ojcem Tadeuszem.

Drugą gałęzią mojego wywodu jest kwestia ludzi starszych, którzy to głównie są przypisywani do grona moherowych beretów. Tak się składa, że dwa dni wcześniej brałem udział w rozmowie na temat aktywizacji ludzi starszych. Teza, którą wówczas postawiono brzmiała: ludzie starsi są odizolowani społecznie, nie żyją w społeczeństwie i nie mają możliwości, aby do tego społeczeństwa dołączyć. Przez rodziny są zamykani w domu na cały dzień. Nie mają możliwości, ani siły do wspólnej aktywności, do prostego życia w społeczeństwie. Ich życie krótko mówiąc ogranicza się, więc do czterech ścian, telewizji, radia i wspomnień o dawnych, coraz bardziej zapomnianych czasach.

Oczywiście niektórzy z nich potrafią wykorzystać życie i stają się aktywnymi Internautami, organizują się w różnego rodzaju kluby seniora albo nawet skaczą ze spadochronem. To jednak dość nieliczna grupa. Są i tacy, którzy tylko oglądają w telewizji kolejne seriale. Są w końcu słuchacze Radia Maryja i telewizji Trwam. Odkryli oni, że to coś tworzy program w pewnym sensie adresowany do nich. Program ten staje się ważną częścią ich życia. Co więcej dzięki niemu stają się członkami w pewnym sensie elitarnej społeczności słuchaczy Radia Maryja.

Radia nie czyni ich jednak biernymi słuchaczami, tak jak czynią to często ich dzieci zamykając staruszków w domu i ciągle narzucając na staruszków tempo współczesnego życia. Radio czyni ich aktywnymi w ramach ciągle budującej się społeczności zjednoczonej pod znakiem moherowego beretu.

To jednak nie koniec, każdy może zadzwonić do Radia i przekazać swój głos całej społeczności Radia Maryja, każdy może napisać do Naszego Dziennika, a oglądając telewizje Trwam zdobyć trochę wiedzy na temat współczesnego świata w formie, która przemawia do ludzi w ich wieku.

Statystyczny moherowy beret już nie tylko słucha Radia Maryja, ale ogląda telewizję satelitarną i ma gazetę adresowaną właśnie do niego. To jednak nie koniec charakterystyki. Każdy słuchacz i każda słuchaczka Radia Maryja wiedzą dziś o alternatywnych źródłach energii, a także o tym, że Polska jest krajem geotermii. Nie będę wnikał tu w dokładność tego stwierdzenia, jako student geologii mogę z pewnością powiedzieć, że jest w tym ziarnko prawdy. Pozwolę sobie jednak przemilczeć fakt istnienia źródeł w Toruniu. Od dziś moherowym beretom nie obce staną się również telefony komórkowe, o których wprawdzie nie można powiedzieć "wszystko mające", ale z pewnością umożliwiające dzwonienie i wysyłanie SMS-ów. Dziś każdy słuchacz dostał jeszcze jeden znak rozpoznawczy: moherowy berecik.

Ten znak spełnił ważną rolę w działalności spajania środowiska Radia Maryja. Oto kilkuset znudzonych życiem słuchaczy rozgłośni z Torunia dostało zadanie do wykonania. Innymi słowy stało się na chwilę potrzebnymi dla społeczności. W ten sposób emerytki, na co dzień uważające się za przeszkodę dla swoich rodzin mogły uczynić coś dla innych. Z tego co wiem, każdy uczestnik pielgrzymki otrzymał moherowy berecik. To znaczy, że przygotowano ich przeszło 200 tysięcy.

Podsumowując działalność Radia, można powiedzieć o nim pewnie sporo złego. Niektóre zarzuty są prawdziwe, inne pewnie zmyślone, lub tylko subiektywnie złe. Należy jednak zwrócić uwagę na rolę społeczną jaką Radio pełni. Nie mówię tu raczej o "katolickim głosie w Twoim domu", który wskazuje na kogo głosować. Mówię tu raczej o problemach mikrospołecznych jakie rozwiązuje. Zajmuje się tymi, którzy z różnych powodów są odrzuceni przez społeczeństwo, czy też tymi, którzy nie potrafią nadążyć za społeczeństwem, które tylko biega za pieniędzmi i sukcesem.

Oczywiście tym większa jest odpowiedzialność spoczywająca na księdzu Tadeuszu Rydzyku i innych współtwórców medialnej potęgi. Odpowiedzialność, która zdaje się często przerastać organizatorów radia. Nie jest bowiem tajemnicą, że momentami z anteny padają nieodpowiednie słowa, że katolicki głos staje się momentami partyjnym głosem i w końcu, że z domowych radyjek ustawionych na jedyną właściwą rozgłośnie padają słowa zbytniej nienawiści wobec innych.

PS. Zdjęcie obok pochodzi ze strony radiomaryja.pl i ma ukazać, że na pielgrzymce byli również młodzi ludzie, a nie tylko starsze wydanie "moherowych beretów".

sobota, 11 lipca 2009

Encykliki społeczne to... - rozmowa z Jarosławem Gowinem

...zbiór dogowskazów, "które ukierunkowują zachowania katolików świeckich, zarazem pozostawiają szczegółowe wybory polityczne ich sumieniu i rozumowi" - tak mniej więcej Jarosław Gowin określa zadanie encyklik społecznych. Encykliki społeczne nie tworzą nowych programów politycznych czy też dróg konkurencyjnych do komunizmu czy kapitalizmu, to raczej propozycje, jak postępować w duchu Ewangelii. "Kościół nie opowiada się za żadną ideologią. Przypomina tylko o pewnych uniwersalnych zasadach moralnych, a zarazem uczy realizmu".

Jakie są więc uniwersalne wartości moralne. Opowiadają się za wspólną własnością (jak komunizm) czy też za własnością prywatną (jak kapitalizm). W wywiadzie znajdujemy odpowiedź na to pytanie: Kościół podkreślał, że własność prywatna powinna być wykorzystywana nie tylko w interesie właścicieli, ale powinna służyć także interesowi społecznemu. Zdanie to przejawia się we wszystkich encyklikach społecznych, już od czasów Leona XIII, który to krytykował wyzysk bogatych posiadaczy fabryk wobec warstwy pracującej. Jednocześnie jednak starał się przeciwdziałać rozwojowi socjalizmu. Jan Paweł II ponownie podkreślił wagę wolnego rynku i własności prywatnej. Pisał, że kapitalizm najlepiej odpowiada chrześcijańskiej wizji człowieka jako jednostki wolnej i twórczej.

Encykliki kojarzą nam się z trudnymi naukami papieskimi o wysokim stopniu abstrakcji, tymczasem „Centesimus annus”, encyklika Jana Pawła II, miała wyraźny wpływ na kształtowanie się modelu społecznej gospodarki rynkowej. Encykliki, w tym również encykliki społeczne, nie są abstrakcyjne dokumenty, których interpretacją zajmują się uczeni w piśmie. To są myśli, które zmieniają świat.

"Krwawa niedziela"



"Krwawa niedziela" to nazwa wydarzenia, które miało miejsce 66 lat temu na kresach wschodnich. W dniu tym zginęło wielu ludzi, między innymi Polaków na Ukrainie, którzy w chwili napaści na nich modlili się w kościołach w wielu wioskach. Mord jest o tyle bardziej nie zrozumiały, że dotknął on głównie kobiet i dzieci, a osoby zabijane były w bestialski sposób. Więcej w powyższym materiale filmowym z serwisu TVPinfo, w którzy gościem był ksiądz Tadeusz Isakowicz- Zalewski.

piątek, 10 lipca 2009

Krótsze od najkrótszych

Taki tytuł nosi jedna z książek księdza Burzyka traktująca o kazaniach. Jest on autorem również innych książek: "Po pierwsze nie nudzić" czy zaplanowana na wrzesień książka "Kazania bez gadania". Jak same tytuły wskazują są to najkrótsze z możliwych kazań jakie tylko można powiedzieć.

Są one tak krótkie, że aż skłoniły pewnego nauczyciela do napisania na ich temat pracy licencjackiej, którą dziś obronił. Dlaczego podjął akurat taki temat? Z chęci zrozumienia fenomenu krótkich kazań.

Krótkie notki dla mnie również są fenomenem...


Drewniane kapłaństwo

Najpierw krótki cytat z pewnego artykułu:
Wiktorówki nauczyły mnie, że przez najbardziej łykowate drzewo potrafią płynąć soki, które dają życie. Że najbardziej żywym drewnem jest to przebite, zranione i odarte. Tak jest i z kapłaństwem.

Po tej krótkiej "zajawce" nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do przeczytania całego artykułu pt. Drewniane kapłaństwo.

czwartek, 9 lipca 2009

Zaufanie do Kościoła spada

Tak wynika z badań przeprowadzonych przez zespół badawczy z Instytutu Socjologii UKSW w Warszawie w bieżącym roku i identycznych badań z 1998 roku, kiedy to przeprowadził je Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego.

Według badań najbardziej spadło zaufanie do papieża. Ks. Zaręba uważa, że jest to spowodowane zmianą papieży. Jan Paweł II mimo wszystko był naszym papieżem, który znał nasze bolączki, który był naszym rodakiem. O obecnym papieżu nie możemy tego powiedzieć.

Kościół w Polsce jest najlepszą polską marką, jak donosiłem całkiem niedawno. Mimo to wśród polskich katolików (i nie tylko) spada do niego zaufanie. Polacy mniej ufają Episkopatowi Polski, podobna tendencja występuje w przypadku odpowiedzi na pytanie o proboszczów. Jest to w pewien sposób niepokojące dla całego Kościoła w Polsce. Z jednej strony brak zaufania utrudnia współpracę między wymienionymi jednostkami, a wiernymi (bądź niewiernymi), z drugiej zaś strony należałoby się zastanowić dlaczego tak jest, co odpycha ludzi od Episkopatu Polski czy proboszczów.

Ciekawe informacje zawiera również raport o deklarowanej przez Polaków pobożności. O 2% wzrosła ilość osób przyznających się do głębokiej wiary. Niestety spadła liczba osób wierzących lub głęboko wierzących (o 5%). Od 1998 roku do kościołów chodzi o 2% mniej wierzących Polaków, przy czym systematycznie do kościołów chodzi o 8% mniej.

Wśród Polaków wzrasta za to akceptacja dla wielu wskazań z zakresu katolickiej moralności, nie dotyczy to jednak antykoncepcji. Mniej osób dopuszcza aborcję i rozwody. Wzrosła również akceptacja przykazań (zwłaszcza IV, V i VII). Po raz pierwszy w 2009 roku zapytano o in vitro i eutanazję. In vitro w znacznym stopniu jest akceptowane społecznie, nie można tego powiedzieć o eutanazji.

Wnioski z badania są proste. Religia wciąg, statystycznie, zajmuje dużą przestrzeń w naszym życiu. Niestety opinie Polaków w kwestiach etycznych ukazują brak religijnej konsekwencji.

Na podstawie: wiara.pl i eKAI

Reklama pielgrzymki

Pielgrzymowanie jest jakiś sposób związane z Kościołem. Od wieków wierni odwiedzali Ziemię Świętą, Wieczne Miasto czy miejsca śmierci i życia świętych. Tradycja pielgrzymkowa przetrwała do dziś. Wszyscy wiedzą o pielgrzymce na Jasną Górę. Mniej ludzi zdaje sobie sprawę z pieszych pielgrzymek w Meksyku i innych miejscach świata. Z roku na rok maleje też liczba osób, które są w stanie poświęcić swój czas dla takiej pielgrzymki.

Odpowiedź Kościoła zdaje się być prosta: zareklamujmy pielgrzymki. W Szczecinie o pielgrzymce będzie się można dowiedzieć z bilbordów, w archidiecezji lubelskiej można obejrzeć zachęty na Youtubie, a w Płocku powstał profesjonalny spot reklamowy. Krótko mówiąc tegoroczna pielgrzymka staje się wydarzeniem marketingowym. Niektórzy pewnie użyliby mocniejszego słowa np.: pielgrzymka staje się komercyjna lub też, że pielgrzymka staje się produktem.

Ja jednak pozostaję na wydarzeniu marketingowym. Czymś moim zdaniem odpowiednim jest promowanie wydarzeń związanych z wiarą. W ten sposób nie tylko mówi się o pielgrzymce, ale również się ewangelizuje. Nie jestem osobą o "pobożności pielgrzymkowej", ale lubię oglądać bilbordy związane z wiarą, one dają mi pewne przemyślenia, które przy dobrych wiatrach mogę przemienić w życie.

Ze swojej strony zachęcam wszystkich właśnie do przemyślenia swojego życia. Jeśli kto chce okazją ku temu może być pielgrzymka piesza, jeśli nie to są inne formy modlitwy i skupienia, do których serdecznie zachęcam.

środa, 8 lipca 2009

Czy żydzi i katolicy są sobie bliscy?

W Berlinie spotkała się Międzynarodowa Rada Chrześcijan i Żydów. Wspólnie rozmawiali oni o dialogu obu religii, zarówno w świetle przemian religijnych, społecznych, kulturalnych i politycznych ostatnich dziesięcioleci.

Wynik dialogu jest w pewnym sensie rewolucyjny. Podpisujący się pod powstałym dokumentem po raz pierwszy zwracają się do wyznawców judaizmu, aby dostrzegli oni zmiany w wielu Kościołach chrześcijańskich. Równocześnie podkreślają, że konieczne jest odróżnienie "słusznej krytyki państwa Izrael od antysemityzmu".

Choćby po tych słowach widać, że dialog między obiema religiami jest dość dojrzały, a relacja między ich zwierzchnikami dość przyjacielska. Wyraża się to przez umiejętność krytyki jednej strony przez drugą. Zresztą nie trudno się dziwić, gdy zwróci się na wypowiedź Wiceprzewodniczącego Episkopatu Niemieckiego biskupa Heinricha Mussinghoffa, który powiedział, że żydów i chrześcijan więcej łączy niż dzieli.

Edukacja seksualna - mini debata

Zachęcam do przemyślenia poniższej dyskusji między panią Najfeld i panią Senyszyn:



I jeszcze kilka pytań:
1. Czy rodzic, któremu zależy na szczęściu swoich dzieci w pełni zaufa programowi nauczania seksualnego, czy też sam pomoże swojemu dziecku zrozumieć na czym polega seksualność?

2.Dlaczego w debacie na temat seksualności mówi się tylko o części fizycznej i ryzyku zajścia w ciąże, lub złapania jakiejś choroby fizycznej, a nie wspomina się o psychice?

3. Co mam odpowiedzieć np. trzynastoletniej dziewczynie, która popada w depresję, bo myślała, że oddanie się chłopakowi to gwarant trwałości ich związku, a teraz ją rzucił i powiedział, że nic go nie obchodzi co ona myśli?

4. Dlaczego w Polsce wprowadza się programy edukacji seksualnej, które nie zdały egzaminu w innych krajach w chwili, gdy tamte kraje zaczynają to już otwarcie przyznawać?

Kapłani i świeccy

Jakiś czas temu czytałem w Tygodniku Powszechnym dwa całkiem niezłe moim zdaniem artykuły dotyczące kapłaństwa:
Czwarta ściana

Pierwszy z wymienionych traktuje o tym co oddziela kapłana od ludu, stan duchowny od stanu świeckiego. Autor językiem teatru określa to czwartą ścianą, która w teatrze oddziela aktora od widowni. Ksiądz Andrzej oczywiście zwraca uwagę na nieprawidłowość takiego kapłaństwa, które jest odgrodzone ścianą od wiernych. Przy czym podkreśla, że kapłanowi nie chodzi o wzbudzenie sympatii wiernych (jak to jest u aktorów), gdyż nie to jest celem sprawowania przez niego Eucharystii, ani głoszenia kazania czy sprawowania jakiegokolwiek innego sakramentu.

Ksiądz musi nawiązać kontakt z wiernymi, lecz nie może być to kontakt wzbudzany emocjami, podobnymi do tych jakie aktor wzbudza w widzu. Kapłan głosząc kazanie nie powinien liczyć na poklask dla siebie. Przypominają mi się tu słowa lidera Raz, Dwa, Trzy, który ma zwyczaj podkreślać, że jest tylko narzędziem, tylko tym, który jakby przekazuje, a nie tym, któremu należy się poklask. Podobnie powinno być z kapłanem.

Ostatnią rzeczą jest podział między kapłanem, a ludem. Podział ten według księdza Draguły jest nieunikniony. W końcu kapłan żyje pomiędzy Bogiem, a ludem. Kapłan nie należy, ani do ludu, do tego świata, ani do miejsca, w które zmierzamy. Jest mostem między tymi dwoma światami i jako taki ma pewną trudność, gdy z jednej strony musi dbać o wierność Bogu, a z drugiej o wierność tym, których do Boga prowadzi. To taka tylko próba skrótu artykułu, zapraszam do przeczytania tekstu "Czwarta ściana".

Z ludu wzięci

Jest kolejnym artykułem, który mówi o współpracy kapłana z wiernymi. Przy czym autor jednocześnie analizuje słowa Benedykta XVI na ten temat i życie patrona roku kapłańskiego księdza Jana Marii Vianey, proboszcza z Ars. Nie był on ideałem kapłaństwa, dwukrotnie wyleciał z seminarium, egzaminy za szczególnym pozwoleniem zdawał w języku ojczystym. Wszystko to nie dlatego, że ktoś widział w nim potencjał kapłański, lecz dlatego, że we Francji brakowało kapłanów. Został wysłany do Ars, w której czekała go kolejna próba, którą nazwałbym niewiarą. On dzięki swojej gorliwości przyciągnął na co niedzielne msze większe grono wiernych, podobnie ze spowiedzią.

Autor artykułu ukazuje również, że kapłan należy do ludu, że kapłan pochodzi z ludu i jako taki ma wobec niego obowiązki. Przede wszystkim nie może zapomnieć skąd pochodzi. Poza tym kapłan nie jest sam, musi więc pracować zarówno z innymi kapłanami, jak i rozwijać więź z ludem. To jest istota kapłańskiego życia. Życia niełatwego, bo często niesprawiedliwie porównywanego z ogłoszonymi przez media skandalami, w których uczestniczyli ludzie duchowni. Zdarzenia te budzą niestety nieufność nawet wobec kapłanów z powołaniem. Zapraszam do artykułu "Z ludu wzięci".

wtorek, 7 lipca 2009

Katolickie przedszkola - czy to dobry pomysł?

W naszym kraju nauka przed szkolna kojarzy się z kolejkami rodziców, którzy chcą zapisać dzieci do przedszkoli, z różnego rodzaju listami rankingowymi i tłumami rodziców, którzy pracując nie mogą oddać dziecka do przedszkola, bo jest przepełnione. Dodam jeszcze drugą stronę przedszkolnego obrazu, są to przedszkola, w których dzieci uczą się jogi, kilku języków i mnóstwem dodatkowych zajęć. Dzieci w obu przypadkach stają się ofiarami, w pierwszym ofiarami systemu, który nie przewidział odpowiedniej ilości placówek przedszkolnych, w drugim ofiarami ambicji rodziców.

Z drugiej jednak strony są w Polsce przedszkola, do których zapisy rodzice zaczynają w chwili, gdy dziecko jest jeszcze w brzuchu. Rodzice ci dobrze wiedzą, że są to dobre miejsca dla ich dzieci. Stąd to wiedzą, tego nie wiadomo. Czy te placówki są naprawdę dobre? Osobiście nie wiem czy tak jest, gdyż sam w takim miejscu się nie wychowywałem, a dzieci jeszcze w takiej miejsce nie posłałem, bo ich najzwyczajniej w świecie nie mam.

W poprzednim akapicie wspominałem oczywiście o przedszkolach prowadzonych przez siostry zakonne. Czytając o tych przedszkolach porównywałem, to co napisały ze skeczem Dave Allena, który opisywał swoje traumatyczne przeżycie pierwszego dnia w szkole prowadzonej przez siostry. Miał on wówczas cztery lata i według jego relacji do szkoły poszedł sam. Zresztą zobaczcie sami:



Miejsce, które opisuje Dave raczej nie było przyjazne dzieciom. Z drugiej strony, jego rodzice również nie byli mu chyba zbyt przyjaźni, skoro samemu wysłali go do szkoły w tym wieku. Nie mnie to jednak oceniać.

Opis ze skeczu chciałbym porównać z czymś mniej spektakularnym, czyli właśnie z prowadzonym przez siostry zakonne przedszkolem. W miejscu tym dzieci biorą udział w modlitwie, a nawet biorą udział w rachunku sumienia. Nie mają wydzielonego czasu na naukę religii, to przychodzi z czasem. Modlitwy przed posiłkami dzieci przenoszą do swoich domów. Co więcej są już w tym wieku pokazuje się im wzorce postępowań.

Charakterystyczną rzeczą w tych przedszkolach jest kwestia wychowania dzieci zgodnie z ich rolami w społeczeństwie. Siostra zapinająca spinkę dziewczynce, chłopcu da samochodzik i powie mu jaki jest mądry i odważny jak tata. W sytuacji, gdy gdzieś jest brudno siostra nie boi się powiedzieć dziewczynce o tym, co robi każda mamusia. Z drugiej strony zapewnia ona, że gdy kobieta zabierze się za sprzątanie, to zaraz pomoże jej jakiś mężczyzna. Chór chłopców od razu chwali się jacy są silni i gotowi do pomocy. Na przechwałkach się nie kończy.

Nie dawno siostry napisały program według, którego uczą dzieci. Co ciekawe program stał się inspiracją nie tylko dla katolickich przedszkoli, ale również dla świeckich. Myślę, że można stąd sądzić, że to przedszkole jest dobre dla dzieci. Jedna z sióstr mówi, że dzieci wprawdzie wychowywane są trochę, jakby się dziś wydawało, staroświecko, ale z drugiej strony dzieci te są lepiej przygotowane do prezentowania swojego zdania czy też do życia zgodnie z pewnymi zasadami, które nie tyle są im nakreślone przez innych, ile oni sami umieją je sobie nakreślić. Właśnie po to każdego dnia dzieci zastanawiają się, co dobrego dziś zrobiły, a co złego.

Wiem, że są tacy, których opis takiego przedszkola oburzy. Nie ma jednak takiej rzeczy, na którą wszyscy by się zgodzili. Ocenę wybory przedszkola pozostaje mi jednak zostawić rodzicom i myślę, że najlepiej jeśli tak zostanie.

Droga do/z G8 prowadzi przez Watykan

Przedstawiciele pięciu z ośmiu państw biorących udział w szczycie G8 na pewno odwiedzą Benedykta XVI. Już dziś zrobił do prezydent Japonii obdarowując papieża kamerą cyfrową. W czwartek papież spotka się z premierem Australii Kevinem Rudd i szefem rządu Korei Południowej Lee Myung-bak. W piątek przewidziany jest Barack Obama z małżonką. Prawdopodobnie odbędzie się również spotkanie prezydenta Chin Hu Jintao z papieżem. Dodam jeszcze, że w środę Benedykt XVI po audiencji spotka się z małżonkami przywódców.

Czy Watykan w tan sposób nie stał się dziewiątym krajem G8? Na pewno nie. Nie ulega jednak wątpliwości, że przywódcy państw mimo wszelkich różnic liczą się również z samym Benedyktem XVI.

Na podstawie: eKAI

Encyklika Caritas in veritate

Od dnia dzisiejszego wierni mogą poznać treść encykliki Benedykta XVI: Caritas in veritate. Opublikowanie jej przesuwało się w czasie ze względu na trudności w tłumaczeniu jej na język łaciński.

Encyklika "Caritas in veritate" jest dostępna w serwie wiara.pl (po polsku).

Deficyt Watykanu

13 purpuratów odpowiedzialnych za budżet w państwie Watykańskim wydało oświadczenie zgodnie, z którym w 2008 roku Watykan wydał więcej niż zarobił. O ile deficyt samej Stolicy Apostolskiej wynosi 900 tysięcy euro, o tyle Państwo Watykańskie sięgnęło 15 milionów euro deficytu. Usprawiedliwieniem takiego bilansu jest przede wszystkim remont kaplicy paulińskiej i wzmocnione środki bezpieczeństwa. Na minus wpływają również watykańskie media, głównie Radio Watykańskie. W przyszłym roku może się to jednak zmienić, gdyż dopuszczono możliwość emitowania w Radiu Watykańskim reklam.

Nie pierwszy raz Watykan jest na minusie, jeśli chodzi o finanse. Ostatnio podobny przypadek miał miejsce rok temu. W pozostałych latach pontyfikatu Benedykta XVI nie zanotowano deficytu. Zła sytuacja finansowa Watykanu miała również miejsce w 2002 i 2003 roku.

Na podstawie:

Wynik wojny religijnej czy błąd armii?

W Algierii religią państwową jest Islam. Na mocy ustaw innym religią nie wolno nawracać, nie wolno publicznie prezentować swojej wiary. Są również islamscy ekstremiści, którzy usiłują siłą zaprowadzić jedyną właściwą religię.

Tak było m.in. w 1993 roku, kiedy to klasztor trapistów w Tibhirine przeżył pierwsze najście terrorystów. Wówczas nikt nie zginął. Przeor zakonu, o. Christian de Cherge napisał wówczas list, w którym wspomniał, że jeśli kiedyś przyjdzie mu zginąć z rąk terrorystów, to chciałby, aby wszyscy pamiętali, że oddał on życia Bogu i temu krajowi.

Według oficjalnie przyjętej wersji 23.03.1996 do klasztoru wkroczyli członkowie Islamskiego Frontu Zbawienia i porwali siedmiu mnichów. Z rządem francuskim negocjowali w sprawie ich uwolnienia ich jeńców w zamian za uwolnienie mnichów. Francja nie zgodziła się na takie warunki, a 27.05.1996 Islamski Front Zbawienia ogłosił, że wszystkich siedmiu trapistów zastało ściętych. Odnaleziono tylko ich głowy, nikt nie znalazł ich ciał. Obecnie na podstawie tych informacji trwa proces kanonizacji. Potwierdzeniem tej wersji są relacje brata, który ocalał, bo w klasztorze akurat przebywali goście, a sami terroryści poszukiwali 7 mnichów (a było ich wówczas w klasztorze 9). Sprawa wydaje się rozwiązana również na podstawie relacji samego Islamskiego Frontu Zbawienia. Czy jednak na pewno?

Wątpliwość pojawia się ze strony zeznań jednego emerytowanego generała, które złożył on 25 czerwca. Według niego wersja wcześniej przeze mnie przedstawiona powstała ze względów dyplomatycznych. Prawda jest taka, że trapiści zostali zabici przez pomyłkę, kiedy to armia algierska przeprowadzała operacje wojskowe przeciwko islamskim ugrupowaniom w rejonie wiosek Bilda i Medea. Piloci mieli zobaczyć ognisko i w okół niego ludzi. Żołnierze będąc przekonani, że jest to obóz ekstremistów i ostrzelali ich. Po wylądowaniu przekonali się o tym, że zabili mnichów z pobliskiego klasztoru.

Najnowsze informacje rzucają na sprawę zupełnie nowe światło, choć z drugiej strony ciężko uwierzyć w taką pomyłkę. Jednocześnie informacje tego typu otoczone są tajemnicą wojskową. Dotyczy to w jakiejś części zarówno postępowania dyplomatycznego w sprawie uwalnienia trapistów, jak i samej operacji wojskowej.

Warto wspomnieć jeszcze o liście opata generalnego trapistów, jaki ten napisał po wspomnianych wydarzeniach. Zwraca on w nim głównie uwagę na wspomniane wydarzenia od strony wiary. Podkreślający heroizm cnót i cytując niektóre listy przeora. Przypomina na przykład o tym, że miejscowe władze proponowały zakonnikom wojskową ochronę, której oni nie chcieli. Podobnie odmówili schronienia w nuncjaturze apostolskiej.

W 2007 roku trapiści zdeklarowali chęć powrotu do klasztoru w Tibhirine. Obecnie prawdopodobnie przebywa tam również trapista z Polski.

Więcej informacji w moim nowym artykule o zabójstwie trapistów w Algierii.


Źródła:

poniedziałek, 6 lipca 2009

"... czy są chrześcijanie w mieście?"

Aż mi wstyd, ale jeszcze ani razu nie użyłem na tym blogu etykiety: "chrześcijanie". Jeszcze ani razu nie mówiłem o wszystkich chrześcijanach. Ciągle kręciłem się między bardzo niepochlebnymi dla chrześcijaństwa, a newsami ze świata Kościoła, który jednak nie był całym Kościołem. Dziś chciałbym podjąć refleksję nad życiem chrześcijańskim, a w każdym razie nad jego częścią. Chodzi mi o miejsce chrześcijan w świecie. Posłużę się tutaj cytatem z II wieku:

"Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie. Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijan w miastach świata. Dusza mieszka w ciele, a jednak nie jest z ciała, i chrześcijanie w świecie mieszkają, a jednak nie są ze świata. Niewidzialna dusza zamknięta jest w widzialnym ciele i o chrześcijanach wiadomo, że są na świecie, lecz kult, jaki oddają Bogu, pozostaje niewidzialny. Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nie skrzywdziła, przecież z nią walczy, ponieważ przeszkadza mu w korzystaniu z rozkoszy. Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczym nie skrzywdzili, ponieważ są przeciwni jego rozkoszom. Dusza kocha to ciało, które jej nienawidzi, i jego członki. I chrześcijanie kochają tych, co ich nienawidzą. Dusza zamknięta jest w ciele, ale to ona właśnie stanowi o jedności ciała. I chrześcijanie zamknięci są w świecie jak w więzieniu, ale to oni właśnie stanowią o jedności świata. Dusza, choć nieśmiertelna, mieszka w namiocie śmiertelnym. I chrześcijanie obozują w tym, co zniszczalne, oczekując niezniszczalności w niebie. Dusza staje się lepsza, gdy umartwia się przez głód i pragnienie. I chrześcijanie, prześladowani, mnożą się z dnia na dzień. Tak zaszczytne stanowisko Bóg im wyznaczył, że nie godzi się go opuścić."
Czy chrześcijanie istotnie są duszą naszych miast, duszą naszego świata? Trudno powiedzieć to w świecie, który coraz mniej interesuje się duszą. Przy najmniej tak nam się wydaje. Tu już rodzi się pytanie o to, jak duszą interesowali się Starożytni Grecy, czy też średniowieczni Polacy? Jeśli chodzi o Greków można byłoby powiedzieć, że oni ciągle szukali duszy. Mieli swoich filozofów, którzy z jednej strony badali świat, a z drugiej obrazowali ludzkie dusze, a wręcz pokazywali jej pragnienia. Czy możemy jednak mówić, że tym różnili się od nas współczesnych? Nie. My również szukamy realizacji pragnień, chcemy poznać świat, przybliżyć się do absolutu. Różnimy się od starożytnych tylko ponad dwu tysiącletnią historią, a przez to większym doświadczeniem badawczym, większą wiedzą i nie jedną biblioteką, o której woluminach Biblioteka Aleksandryjska mogłaby tylko pomarzyć. Nadal nie opowiedzieliśmy jednak na pytania nękające ludzkość od zawsze: co jest po śmierci?, jak powstał świat? itd. Podobnie zresztą średniowieczni mieszkańcy naszej ojczyzny. Oni również mieli te same pytania, również pytali, o to co bardziej związane z duszą.

Przychodzi mi do głowy jeden argument, który mógłby obalić tezę o podobieństwie w pragnieniach dusz. Jest nim coraz częściej pojawiające się przeświadczenie, że dusza prawdopodobnie nie istnieje. Twierdzenie to oczywiście można dowieść mówiąc choćby, że jej nie widać. Zwolennicy istnienia duszy odpowiedzą na ten zarzut, w prosty sposób: może jej nie widać, ale czuć jej działanie. Tu następuje piękne porównanie do wiatru, którego również nie widać, a przenosi liście. Czy jednak dusza przenosi jakieś "liście"? A może jest ona sztucznym wytworem naszego rozumu, który sam łata dziury w naszej nie wiedzy? Trudno mi udowodnić którąś z tych tez, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że duszy nie ma, w czasie, gdy po drugiej stronie ulicy w przeciwnym kierunku będzie szedł człowiek głęboko ufający w istnienie duszy. Ten człowiek jawnie pragnie duszy i szuka filozofów stojących na rogach ulic i mówiących o tym dlaczego słońce jeszcze nie spadło lub gdybających nad Nieznanym Bogiem. Co jednak z tym pierwszy? Czy można powiedzieć, że on nie potrzebuje duszy albo, że gdzieś wewnątrz niego nie rodzi się myśl dotycząca właśnie duszy? "Wiem, że duszy nie ma, ale sprzedałaby mi się jakaś dusza".

Problem własnego istnienia chrześcijan

W tym momencie mogę zacząć rozważania o chrześcijanach. W kontekście wspomnianego fragmentu. Jeśli nie ma Boga, to nie ma i chrześcijan. Jeśli nie ma Boga, to chrześcijańscy hierarchowie są tylko pajacami w przesadnie ozdobionych strojach mówiący o jakiejś nieprawdzie albo mówiąc bardziej wprost okłamujący nas w tematyce Boga, w tematyce duszy i w końcu w tematyce ciała. Ludzie Ci opierają swoje słowa na Piśmie Świętym, którego współautorem jest... Duch, a jak już dobrze wiemy w naszej drodze poznawania rzeczywistości dusza nie istnieje, nie ma również duchów. Z taki właśnie problemem mierzy się każdy chrześcijanin.

Problem zewnętrzny, problem otaczającego świata, który mówi nie ma Cię, nie jesteś chrześcijaninem, nie ma chrześcijan. Nie ma ich, bo nie ma duszy. Można powiedzieć jestem w kropce, gdyż muszę ogłosić, że chrześcijaństwa tak zwyczajnie nie ma. Nasze miasta są wypełnione rozkoszą ciała i rządzami świata. Chcemy ciągle brać, owszem czynimy dobro, ale jest to taka łata naszego życia. Czujemy się puści, więc czynimy coś co pozornie zapycha. Po wykonaniu każdej czynności chwalimy się nią, aby ludzie zobaczyli, bo jedynym sensem dobra jest ukazanie go innym ludziom. Pokazanie im: Patrzcie jaki jestem dobry. Oni chcą wypełnić się nagrodą za tą działalność. Chciałoby się powiedzieć: "Otrzymali już swoją nagrodę" (por. Mt 6,2 i 6,5), lecz nie możemy tego zrobić, bo jeśli nie ma duszy, nie ma też Jezusa - Boga (czy choćby kolejnego proroka), lecz jest Jezus kłamca. Jezus, który po każdym słowie oczekuje oklasków, gratulacji, który w końcu nie rodzi się w stajence, błogosławionymi nazywa tych szczęśliwy tutaj, na świecie. Wówczas jest to zresztą jedyny świat. Miejsce, gdzie nagle się pojawiamy po to, aby zgnić w grobie lub spopielić się w piecu.

Jezus jednak tak nie czynił. Szczęśliwymi nazywał smutnych, tych, którzy płaczą, cichych czy cierpiących w jakikolwiek inny sposób. Zamiast rozdawać łatwo sprzedające się kawałki o używaniu ciała i wiecznej konsumpcji. On mówi o braniu krzyża i naśladowaniu Jego samego (patrz Mk 8,34). To czyni chrześcijan innymi od świata, ale nie nadaje sensu ich istnieniu.

Sens życia nie jest stąd

Próżno szukać tego sensu wśród chrześcijan, jeżeli pominiemy istnienie duszy. Owszem na pytanie o sens życia, każdy chrześcijanin powinien jakoś odpowiedzieć, wyłonić tą opinię z zamkniętej części ciała, czyli właśnie z duszy. Popatrzy teraz na szerszą perspektywę szukania sensu w istnieniu świata. Ciężko go znaleźć, a jeszcze trudniej prawidłowo sformułować. Dla świata bez duszy sensem życia jest samo życie. Sensem życia chrześcijanina jest dopiero to, co nastąpi po życiu na tym świecie.

To znaczy gdzie? Tam, blisko Boga. On właśnie jest sensem chrześcijaństwa. On w sposób szczególny wyrażony w słowach przykazań miłości i w samej Miłości. Zakończenie w tym miejscu byłoby jednak cukierkowym banałem godnym romansów. Tyle, że tam miłość żyje w człowieku, tam cała miłość jest tylko człowieka i od samego człowieka pochodzi. Miłość ta jest dla świata: piękna, z łatwością pokonująca wszelkie trudności i w końcu zakończona czymś bliskim happy endu.

Miłość, którą jest Bóg taka nie jest. Ona w ogóle nie jest stąd, nie z tego świata. Ta miłość nie musi zostać zauważona przez świat, gdyż nie zapełnia pustki. Ona po prostu jest i działa. Ona jest wówczas sensem, smakiem dla świata.

Wy jesteście solą świata

Jezus mówi: "Wy jesteście solą świata". To znaczy tym o czym mówiąc o smaku wspomina się na początku, jeśli jest jej za dużo lub za mało. Jeśli jednak jest w idealnych proporcjach jest jakby pomijana. To właśnie my chrześcijanie, jesteśmy solą świata. Można się bez nas obejść, ale jednak dodajemy smaku. Jesteśmy jednak prawidłowym składnikiem potraw dopóki nie ma nas za dużo, dopóki milczymy i pokornie wykonujemy swoje powołanie.

Działanie to jest wbrew logice ówczesnego świata, który mówi: "ważne, aby mówili". U nas chrześcijan staje się to jakby nie do końca takie ważne, a jeśli już, to jest to dla nas uciążliwe, bo głupio być chwalipiętą.

Inspiracją i dopełnieniem tego rozważania jest tekst z innego bloga pt. Chodząc ulicą Miodową.

niedziela, 5 lipca 2009

Sprzedawcy wiary

Są ludzie, którzy twierdzą, że wiara jest najlepszym "produktem" do sprzedania. Niewiele się inwestuje, a wiele można zyskać. Według tego twierdzenia ja staję się klientem, który tą wiarę kupuje (w moim przypadku wiarę katolicką). Tyle, że ja nie przypominam sobie takiej transakcji w swoim życiu, a jednak wierzę. Dostrzegam jednak handel produktami wiaropodobnymi. Spróbuję podać jakąś definicję:

Produkt wiaropodobny - jest to materialny przedmiot lub zdarzenie, które w jakiś sposób odwołuje się do wiary. Często pełni on rolę pewnego symbolu, który ma zastępować to czego nie doświadczamy za pomocą ludzkich zmysłów. Produkty te sprzedają się bardzo dobrze w sąsiedztwie tego co naprawdę ważne. Kupowane głównie, ale nie wyłącznie, przez ludzi, którzy nie potrafią dostrzec niewidzialnego sakrum. Najpopularniejszym przykładem są buteleczki pozorujące figury świętych z odkręcanymi głowami.

Być może definicja nie jest zbyt precyzyjna. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze produkty wiaropodobne to dość szeroka gałąź (od Maryjek z odkręcanymi głowami na wodę święconą przez różnego rodzaju gadżety firmowe takie jak kubki, podkoszulki czy podkładki pod mysz aż po różnego rodzaju nabożeństwa przeżyciowe dostosowane do ludzi). Oczywiście wiara może współistnieć z tymi gadżetami, a w każdym razie z niektórymi spośród nich, ale same te wihajstry nie mogą zastąpić wiary, a tak się niestety dzieje. Po drugie pojawia się pewna trudność w określeniu, gdzie wiara się zaczyna, a gdzie kończy.

Są ludzie, którzy nazywają to zjawisko "makdonaldyzacją" ("mcdonaldyzacją"- spotkałem się z dwoma formami pisowni). Wiara jest rozdawana jak hamburgery: masowo, szybko i jeszcze ze wspomnianymi gadżetami. Niewielu wgłębia się w to co przeżywa, ani w co wierzy, wiedzą tylko, że to pozbawia ich głodu. Jest to oczywiście wykorzystane przez różnego rodzaju "sprzedawców wiary", którzy wciskają nam wiarę bez problemową, wiarę w pudełku z różnego rodzajami promocjami. Przykładem tego zjawiska jest na przykład kierowanie naszych przeżyć religijnych na wschód, na medytacje i filozofię wschodu, tyle że obdartą z nieatrakcyjnych zasad.

Nabożeństwa i msze również stają się w jakiś sposób upraszczane. Wielu z pewnością widziało filmik z mszy "metalowej". Liturgii dostosowanej do potrzeb jednej grupy kulturowej. Już widzę jak wychodzący uczestnicy takiej liturgii wychodząc z niej wychwalają swojego Boga. Tylko, że ten Bóg kryłby się wówczas w koncertach metalowych i byłby raczej niedostępny dla zwolenników poezji śpiewanej, którzy nie lubią metalu.

Dalsze poszukiwania sprzedawców wiary prowadzą do telewizji. Tam, aby nie było niejasności, pojawiają się ludzie, którzy pełnią w ten sposób działalność misyjną i tacy, którzy sprzedają jakąś tam wiarę. Do tych pierszych nic nie mam. Dla drugich dość popularnym produktem przez nich sprzedawanym są propozycje unowocześnienia Kościoła i dostosowania go do potrzeb XXI wieku. Tymczasem pomysł ten się po prostu nie sprawdza. Wiemy to nie tyle z własnego doświadczenia, co z głosów płynących od innych wyznań. To jednak tylko jedna gałązka telewizyjnego show, którego zadaniem jest sprzedać nam jakąś wiarę. Tylko czy ta wiara ma coś wspólnego z życiem? Zostawię to pytanie otwartym.

Telewizja idzie jednak znacznie dalej. Turecki kanał T proponuje wzięcie udział w teleturnieju, w którym nagrodą ma być życie wieczne. W teleturnieju biorą udział duchowni kilku największych religii, którzy mają za zadanie nawrócić ateistę na swoją religię. Ateista natomiast ma zadanie zacząć wierzyć w Boga. W zamian dostaje od telewizji wycieczkę ("pielgrzymkę") do jednego ze świętych miejsc na naszym globie. Powoduje to we mnie pewien moralny sprzeciw, przede wszystkim dlatego, że nie da się człowieka nawrócić po przez kilku minutowe wystąpienie przedstawiciela religijnego, zwłaszcza gdy ten człowiek gratis dostaje wycieczkę, na którą z pewnością chciałby pojechać. Mają wątpliwość budzi również czy jakikolwiek duchowny będzie chciał wystąpić w takim turnieju, czy będą to tylko przebierańcy specjalnie przygotowani przez telewizję, a jeśli tak to jakie będzie ich przygotowanie?

Przykro mi, ale ludzie przygotowujący takie programy często robią wielką szkodę zarówno samym niewierzącym, jak i wierzącym. Wiara staje się w rezultacie towarem, którego sprzedaż zależy od błyskotliwości duchownych i preferencji wakacyjnych. Dodatkowo dla trzeźwo patrzących ateistów staje się to kolejnym pretekstem do wyśmiania pseudo wiary, tyle że to wyśmianie uderza przede wszystkim w ludzi naprawdę wierzących, ewentualnie w wątpiących i zarazem słabych w wierze. Nie mam tu zbytnich żali do ateistów, bo nie są oni raczej winni takiego podejścia fałszywych promotorów do wiary. Nie mogę również wymagać od nich, aby rozróżnili Słowo Boże, od ludzkich pomysłów mających na celu "sprzedaż wiary". To ludzie wierzący powinni nie wpadać na takie pomysły.

Na podstawie: