poniedziałek, 6 lipca 2009

"... czy są chrześcijanie w mieście?"

Aż mi wstyd, ale jeszcze ani razu nie użyłem na tym blogu etykiety: "chrześcijanie". Jeszcze ani razu nie mówiłem o wszystkich chrześcijanach. Ciągle kręciłem się między bardzo niepochlebnymi dla chrześcijaństwa, a newsami ze świata Kościoła, który jednak nie był całym Kościołem. Dziś chciałbym podjąć refleksję nad życiem chrześcijańskim, a w każdym razie nad jego częścią. Chodzi mi o miejsce chrześcijan w świecie. Posłużę się tutaj cytatem z II wieku:

"Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie. Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijan w miastach świata. Dusza mieszka w ciele, a jednak nie jest z ciała, i chrześcijanie w świecie mieszkają, a jednak nie są ze świata. Niewidzialna dusza zamknięta jest w widzialnym ciele i o chrześcijanach wiadomo, że są na świecie, lecz kult, jaki oddają Bogu, pozostaje niewidzialny. Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nie skrzywdziła, przecież z nią walczy, ponieważ przeszkadza mu w korzystaniu z rozkoszy. Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczym nie skrzywdzili, ponieważ są przeciwni jego rozkoszom. Dusza kocha to ciało, które jej nienawidzi, i jego członki. I chrześcijanie kochają tych, co ich nienawidzą. Dusza zamknięta jest w ciele, ale to ona właśnie stanowi o jedności ciała. I chrześcijanie zamknięci są w świecie jak w więzieniu, ale to oni właśnie stanowią o jedności świata. Dusza, choć nieśmiertelna, mieszka w namiocie śmiertelnym. I chrześcijanie obozują w tym, co zniszczalne, oczekując niezniszczalności w niebie. Dusza staje się lepsza, gdy umartwia się przez głód i pragnienie. I chrześcijanie, prześladowani, mnożą się z dnia na dzień. Tak zaszczytne stanowisko Bóg im wyznaczył, że nie godzi się go opuścić."
Czy chrześcijanie istotnie są duszą naszych miast, duszą naszego świata? Trudno powiedzieć to w świecie, który coraz mniej interesuje się duszą. Przy najmniej tak nam się wydaje. Tu już rodzi się pytanie o to, jak duszą interesowali się Starożytni Grecy, czy też średniowieczni Polacy? Jeśli chodzi o Greków można byłoby powiedzieć, że oni ciągle szukali duszy. Mieli swoich filozofów, którzy z jednej strony badali świat, a z drugiej obrazowali ludzkie dusze, a wręcz pokazywali jej pragnienia. Czy możemy jednak mówić, że tym różnili się od nas współczesnych? Nie. My również szukamy realizacji pragnień, chcemy poznać świat, przybliżyć się do absolutu. Różnimy się od starożytnych tylko ponad dwu tysiącletnią historią, a przez to większym doświadczeniem badawczym, większą wiedzą i nie jedną biblioteką, o której woluminach Biblioteka Aleksandryjska mogłaby tylko pomarzyć. Nadal nie opowiedzieliśmy jednak na pytania nękające ludzkość od zawsze: co jest po śmierci?, jak powstał świat? itd. Podobnie zresztą średniowieczni mieszkańcy naszej ojczyzny. Oni również mieli te same pytania, również pytali, o to co bardziej związane z duszą.

Przychodzi mi do głowy jeden argument, który mógłby obalić tezę o podobieństwie w pragnieniach dusz. Jest nim coraz częściej pojawiające się przeświadczenie, że dusza prawdopodobnie nie istnieje. Twierdzenie to oczywiście można dowieść mówiąc choćby, że jej nie widać. Zwolennicy istnienia duszy odpowiedzą na ten zarzut, w prosty sposób: może jej nie widać, ale czuć jej działanie. Tu następuje piękne porównanie do wiatru, którego również nie widać, a przenosi liście. Czy jednak dusza przenosi jakieś "liście"? A może jest ona sztucznym wytworem naszego rozumu, który sam łata dziury w naszej nie wiedzy? Trudno mi udowodnić którąś z tych tez, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że duszy nie ma, w czasie, gdy po drugiej stronie ulicy w przeciwnym kierunku będzie szedł człowiek głęboko ufający w istnienie duszy. Ten człowiek jawnie pragnie duszy i szuka filozofów stojących na rogach ulic i mówiących o tym dlaczego słońce jeszcze nie spadło lub gdybających nad Nieznanym Bogiem. Co jednak z tym pierwszy? Czy można powiedzieć, że on nie potrzebuje duszy albo, że gdzieś wewnątrz niego nie rodzi się myśl dotycząca właśnie duszy? "Wiem, że duszy nie ma, ale sprzedałaby mi się jakaś dusza".

Problem własnego istnienia chrześcijan

W tym momencie mogę zacząć rozważania o chrześcijanach. W kontekście wspomnianego fragmentu. Jeśli nie ma Boga, to nie ma i chrześcijan. Jeśli nie ma Boga, to chrześcijańscy hierarchowie są tylko pajacami w przesadnie ozdobionych strojach mówiący o jakiejś nieprawdzie albo mówiąc bardziej wprost okłamujący nas w tematyce Boga, w tematyce duszy i w końcu w tematyce ciała. Ludzie Ci opierają swoje słowa na Piśmie Świętym, którego współautorem jest... Duch, a jak już dobrze wiemy w naszej drodze poznawania rzeczywistości dusza nie istnieje, nie ma również duchów. Z taki właśnie problemem mierzy się każdy chrześcijanin.

Problem zewnętrzny, problem otaczającego świata, który mówi nie ma Cię, nie jesteś chrześcijaninem, nie ma chrześcijan. Nie ma ich, bo nie ma duszy. Można powiedzieć jestem w kropce, gdyż muszę ogłosić, że chrześcijaństwa tak zwyczajnie nie ma. Nasze miasta są wypełnione rozkoszą ciała i rządzami świata. Chcemy ciągle brać, owszem czynimy dobro, ale jest to taka łata naszego życia. Czujemy się puści, więc czynimy coś co pozornie zapycha. Po wykonaniu każdej czynności chwalimy się nią, aby ludzie zobaczyli, bo jedynym sensem dobra jest ukazanie go innym ludziom. Pokazanie im: Patrzcie jaki jestem dobry. Oni chcą wypełnić się nagrodą za tą działalność. Chciałoby się powiedzieć: "Otrzymali już swoją nagrodę" (por. Mt 6,2 i 6,5), lecz nie możemy tego zrobić, bo jeśli nie ma duszy, nie ma też Jezusa - Boga (czy choćby kolejnego proroka), lecz jest Jezus kłamca. Jezus, który po każdym słowie oczekuje oklasków, gratulacji, który w końcu nie rodzi się w stajence, błogosławionymi nazywa tych szczęśliwy tutaj, na świecie. Wówczas jest to zresztą jedyny świat. Miejsce, gdzie nagle się pojawiamy po to, aby zgnić w grobie lub spopielić się w piecu.

Jezus jednak tak nie czynił. Szczęśliwymi nazywał smutnych, tych, którzy płaczą, cichych czy cierpiących w jakikolwiek inny sposób. Zamiast rozdawać łatwo sprzedające się kawałki o używaniu ciała i wiecznej konsumpcji. On mówi o braniu krzyża i naśladowaniu Jego samego (patrz Mk 8,34). To czyni chrześcijan innymi od świata, ale nie nadaje sensu ich istnieniu.

Sens życia nie jest stąd

Próżno szukać tego sensu wśród chrześcijan, jeżeli pominiemy istnienie duszy. Owszem na pytanie o sens życia, każdy chrześcijanin powinien jakoś odpowiedzieć, wyłonić tą opinię z zamkniętej części ciała, czyli właśnie z duszy. Popatrzy teraz na szerszą perspektywę szukania sensu w istnieniu świata. Ciężko go znaleźć, a jeszcze trudniej prawidłowo sformułować. Dla świata bez duszy sensem życia jest samo życie. Sensem życia chrześcijanina jest dopiero to, co nastąpi po życiu na tym świecie.

To znaczy gdzie? Tam, blisko Boga. On właśnie jest sensem chrześcijaństwa. On w sposób szczególny wyrażony w słowach przykazań miłości i w samej Miłości. Zakończenie w tym miejscu byłoby jednak cukierkowym banałem godnym romansów. Tyle, że tam miłość żyje w człowieku, tam cała miłość jest tylko człowieka i od samego człowieka pochodzi. Miłość ta jest dla świata: piękna, z łatwością pokonująca wszelkie trudności i w końcu zakończona czymś bliskim happy endu.

Miłość, którą jest Bóg taka nie jest. Ona w ogóle nie jest stąd, nie z tego świata. Ta miłość nie musi zostać zauważona przez świat, gdyż nie zapełnia pustki. Ona po prostu jest i działa. Ona jest wówczas sensem, smakiem dla świata.

Wy jesteście solą świata

Jezus mówi: "Wy jesteście solą świata". To znaczy tym o czym mówiąc o smaku wspomina się na początku, jeśli jest jej za dużo lub za mało. Jeśli jednak jest w idealnych proporcjach jest jakby pomijana. To właśnie my chrześcijanie, jesteśmy solą świata. Można się bez nas obejść, ale jednak dodajemy smaku. Jesteśmy jednak prawidłowym składnikiem potraw dopóki nie ma nas za dużo, dopóki milczymy i pokornie wykonujemy swoje powołanie.

Działanie to jest wbrew logice ówczesnego świata, który mówi: "ważne, aby mówili". U nas chrześcijan staje się to jakby nie do końca takie ważne, a jeśli już, to jest to dla nas uciążliwe, bo głupio być chwalipiętą.

Inspiracją i dopełnieniem tego rozważania jest tekst z innego bloga pt. Chodząc ulicą Miodową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz